Rozdział 4 cz. 2

63 44 4
                                    

Gdybym mógł użyć hiperbolizacji, powiedziałbym, że kres mojego żywota zapoczątkował  dzwonek do drzwi. Wtedy dopiero zrozumiałem co znaczy, gdy ludzie mówią "Bóg się śmieje z ludzkich planów."

Alarm rozległ się echem, przerwał mój odpoczynek i przywrócił mnie do piekła na ziemi. W małym mieszkanku ciężko o coś takiego jak "komfort psychiczny". (Nie wspominając o skwarze, który dodatkowo dobijał każdego z domowników.)

Kiedy ktoś bliski umiera, mózg reaguje inaczej, niż wtedy gdy na ekranie odchodzi ulubiona postać z serialu. Wtedy tego nie akceptuje. Nie daje bodźca, że pora wylać tonę łez, ale wchodzi w stan amoku.

Gdy informacja wreszcie dociera do człowieka, wszystko głuchnie, blednie. Ból jest tak nie do zniesienia, że przechodzi na ciało - na głowę, klatkę piersiową, ramiona i brzuch. Nogi drżą pod ciężarem tułowia, jakby to były ich pierwsze kroki od miesięcy i wszystkie mięśnie zdążyły zaniknąć.

Dziecko potrzebuje więcej czasu na taką informację. Czasami nawet lata, póki nie dorośnie. No bo jak ktoś, kogo tak adorowałem mógł zniknąć i mnie zostawić?

Przecież jeszcze wczoraj tu była... Przytuliła mnie i powiedziała, że mnie kocha.

Minutę wcześniej śniłem, że wszystko było jak dawniej - ja, rodzice, siostra. Pola wybierała dla mnie ubrania, narzekając, że następnym razem to ona musi iść ze mną na zakupy, zamiast mojej mamy. Słońce padało przez okna naszego wspólnego pokoju, który pomimo podobieństwa do rzeczywistości, miał inną aurę.

Ciężką aurę.

Przytłoczyła mnie we śnie, do tego stopnia, że nawet tam zacząłem szlochać.

Ale skoro to uczucie zniknęło po wybudzeniu się, mój dziecięcy, jeszcze w na pół śpiący umył wykreował cień nadziei - może to wszystko to był koszmar?

Wybiegłem do salonu, o mało nie przewracając się na dywanie, który ślizgał się na podłodze. Byłem podekscytowany, że mogę jeszcze raz zobaczyć moją siostrę.

Przed tym dniem, nigdy w życiu nie prosiłem o nic więcej, nigdy wcześniej nie spędziłem całej nocy na modlitwach, by jeszcze ostatni raz Pola wzięła mnie w ramiona i obróciła dookoła salonu. By sąsiedzi z dołu znów przyszli z pretensjami, że jesteśmy zbyt głośno.

O rozpaczy, o agonio, gdy zamiast mojej Poli zobaczyłem pulchną dziewczynkę. Rude fale sięgające do bioder mieniły się między czarną koszulą i spódnicą do kostek, przypominającą te, które noszą siostry zakonne. Wyglądały jak promyki słońca, z tym, że słońce dawno dla mnie zgasło.

Pomimo duchoty, Lila przeszła pół miasta pieszo w żałobnym mundurku. Ale to nie była jej siostra. Dlaczego płakała? Nie była z nią spokrewniona, to nie jej Pola śpiewała kołysanki lub brała w ramiona, gdy rodzice się kłócili.

Patrząc wstecz, zastanawiam się czy już w wieku dziesięciu lat nie byłem lekkim egoistą.

Nie rozumiałem, a już na pewno nie akceptowałem, że ktokolwiek mógłby podzielić mój ból. Odosobnione cierpienie brata po zgubie siostry.

Ale przecież znałem Lile od dawna. Tak właściwie, dokąd mogłem sięgnąć pamięcią - zawsze gdzieś się przewijała czy to w naszym domu, czy na trzepaku z moją siostrą.

Nie pytałem nikogo, ale niewykluczone, że Lila przyjaźniła się z Polą już od pierwszych kroków i sylab. Równie dobrze też mogły nazwać się siostrami.

Lila postawiła na stole wiklinowy koszyk podarunkowy. Były tam jakieś kwiaty, czekoladki i inne pierdoły. W tym wszystkim, najistotniejsza była butelka rumu, która później była moją pierwszą ucieczką od męczarni życia codziennego.

Czarna Morwa || (Szybko Pisane)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz