Rozdział 3 cz. 3

63 44 6
                                    

Po wygranej walce (ja, moje zdolności pełzania i schody) czekała na mnie słodka wygrana - zdobycie pierwszego piętra. Spróbowałem się podnieść z zimnych płytek, po których raczkowałem.

Gleba.

Czując się jak Jezus pod krzyżem, znów spróbowałem, tym razem wspomagając się barierkami.

I Lucjan upadł po raz drugi. . .

Długo przed osiemnastką odkryłem w sobie popędy terapeutyczne. Małą kuracją, którą fundowałem sobie od czasu do czasu, było upijanie się i podejście do problemu z lepszym humorem. Ludzie to nazywali zwalczaniem ognia podpałką, ale moja kreatywność działała mocniej. Niekonwencjonalne rozwiązania, które pojawiały się w mojej głowie, górowały nad tym, co zrobiłbym na trzeźwo. Byłem też ponad Sherlock'iem Holmes'em, który rekreacyjnie prosił o wstrzyknięcie w żyły opium.

Moja rewolucyjna metoda działa, gdy dobrałem idealne proporcje płynu do problemu.

Moją trzecią próbą przywrócenia ciała do pozycji pionowej, było podciągnięcie się o klamkę od mieszkania z wielką złotą trójką. Drzwi otworzyły się w tym samym momencie, ale zamiast na ziemię, przyłożyłem się do powodu, dla którego powinni wyremontować ściany w bloku.

- Kuuuurwaaa jego mać! - zaryczałem odbijając się dłońmi od ściany. Przytuliłem się do drzwi, jak dziewczyna z syndromem sztokholmskim do swojego oprawcy. Odpowiedziały kiwaniem się z boku na bok. - Wody!

Nikt nie odpowiedział, ale skoro mieszkanie czysto teoretycznie było moim domem, dałem sobie pozwolenie by wcisnąć się do środka. Wystąpiła tylko krótka chwila wahania, gdzie zastanawiałem się czy stracę licencję detektywistyczną za kradzież szklanki wody.

Najwyżej poczekam aż Fila zrobi swoją, żeby móc się podpiąć.

Samo wnętrze praktycznie się nie zmieniło, tym prędzej mogłem je nazwać domem. Aktualizacji nie uległ nawet kolor ścian, za to mama postawiła mały czerwony dywanik pod drzwiami od łazienki.

No i meble się podwoiły.

Grzyb na suficie też się trochę powiększył. Zatrzymałem się nawet, z ciekawości czy to nie przypadkiem część mojego stanu.

Powoli, z moją męską klasą i wdziękiem, dokładnie mówiąc - ciągając się wzdłuż ściany - dostałem się do kuchni. Zupełnie, jak wtedy, gdy byłem zbuntowanym nastolatkiem, lecącym na substancjach psychoaktywnych kupionych od innego gówniarza. I tak jak wtedy - mocny ucisk dłoni na ramieniu delikatnie pchnął mnie w tył.

Spojrzałem się na brodatego mężczyznę, mrugając niewinnie, dopóki nie zorientowałem się, że nosi sułtannę.

- O boże... Chowają?

- Szczęść Boże... - odchrząknął facet. Chyba uznał mnie za nieszkodliwego, skoro puścił i pozwalił mi sięgnąć po pierwszy kubek z brzegu. Nalałem kranówki, żłopiąc ją jakb ambrozję. - Nie, nie chowają. Proszę jednak by opuścił pan mieszkanie. - uśmiechnął się spokojnie, w sposób dający mi ochotę, by go uderzyć.

- A pan mi kogoś przypomina. - wymruczałem i gdy uzupełniłem płyny, podszedłem, by przejechać palcem po jego zakolach. - Prawdziwe czy golisz?

- Gdy już się pan nawodni, proszę by opuścił mieszanie, dobrze? - powtórzył, jakby myślał, że każdy w tej rodzinie ma problem ze słuchem. - Albo wezmę policję.

Pokiwałem palcem lekko przed jego nosem. Te krecie oczka zdecydowanie kogoś mi przypominały.

- Jak się ksiądz nazywa? - opierając się o blat kuchenny i zerując kolejną szklankę wody.

Odchrząknął.

- Żeby dobrze zrozumiał szanowny pan sytuację... - złożył dłonie w znak pokoju. Chyba nie zamierzał odpowiedzieć na moje pytanie. - Tu mieszka ciężko chora, starsza kobieta kobieta.

- Oj chora chora... Na pokoleniowe mommy issues.

- Ta pani jest chora na Alzhamera. - wytłumaczył pasterskim głosem, w dłoni trzymając już telefon, który wyrwałem i położyłem na szafce za mną.

- Alzheimer? To ten łamaniec językowy o trzech japońcach? - Oj, było dzisiaj pite na śmieszka. - Nie wciskaj mi takich kitów. To moja mama jest. Może mówić, że nie, ale to moja mama.

- Z kim mam przyjemność? - podparł bioderka dłońmi, a mój chory mózg zdążył zwizualizować sobie, jakby to było tańczyć krakowiczka z księdzem.

- Lucjusz Leman. - Wyciągnąłem z kieszeni dowód, przy okazji wytrącając całą zawartość, wraz z pustą butelką po setce rumu, którą zapomniałem wyrzucić. Odbiła się kilka razy o podłogę, wydając zbyt głośne dźwięki, aż sama gospodyni raczyła do nas zajść.

- O matko! - przykryła usta ręką, jakby zobaczyła ducha. Wyglądała trochę jak Sarah James Smith, gdy pierwszy raz zobaczyła kosmitów.

Tylko, że ta Sarah wyglądała znacznie starzej. Jej usta ustawiły się, jakby szukając się na krzyk. Znowu uznała, że jestem natrętnym świadkiem Jehowy?

Dużo o tym całym Alzhamerze nie wiedziałem, ale jeżeli książulek mówił prawdę, mogłem to wykorzystać na swoją korzyść.

- Dzień dobry. - poleciał bluff, godny Oskara. - Ja systemy wodne badam. Krany są w porządku. Jeszcze muszę sprawdzić toaletę. Nakaz z góry.

Ksiądz sprawiał wrażenie bliskiego załamania nerwowego - przetarł twarz, jakby właśnie obudził się ze śpiączki. Tylko zamiast w szpitalnym łóżku, wylądował na głośnej imprezie.

- Proszę księdza... - podbiegła do niego na swoich parówkowych nogach, jak shitzu widzący miskę jedzenia. Stanąłem krok w tył, przyglądając się przedstawieniu. - Mówi prawdę..? Ten przystojny pan? - puściła mi oczko, chyba próbując wyglądać ponętnie.

Weź człowieku, śmiej się czy rzygaj, jak twoja własna mama z Alzheimerem cię podrywa.

- Pani Leman, to jest...

- Hydraulik. - dodałem, próbując komunikować się z księdzem samym wzrokiem.

- Hydraulik, z którym muszę porozmawiać na osobności.

- Musisz czy chcesz? - oddałem księdzu komórkę.

- Obie z powyższych.

Kolejny cichy wulgaryzm uciekł mi z ust. Zbyt dużo się wydarzyło, a groźba księdza o "rozmowie na osobności", brzmiała jak zapowiedź tsunami informacji i bodźców.

- No dobra. Niech się dzieje wola nieba.

Czarna Morwa || (Szybko Pisane)Where stories live. Discover now