𝟮

64 10 13
                                    


Sunghoon nigdy nie miał dobrych relacji z rodziną. 

Dalszych członków rodziny nie pamiętał i jak tylko się z nimi spotykał, zapominał o ich egzystencji na kolejne pare lat. Znał swoje kuzynostwo, ale jako że posiadał mało ciotek i wujków, te pokolenie było dość ubogie i mało zróżnicowane. Najstarsza kuzynka, z którą zamienił kilka zdań na weselu jej matki pięć lat wcześniej, miała wtedy siedem lat. Jako jedenastolatkowi nie przeszkadzało mu to jakoś szczególnie, ale im starszy się stawał, tym zdawało się, że większa przepaść między nimi rosła. Rozwijali się w różnych środowiskach, a to sprawiało, że ich dziecięce poglądy się różniły i gdy tylko jakimś cudem się spotykali, nie zamieniali ze sobą żadnego słowa. 

Reszta dzieciaków była jeszcze młodsza od niej. Sunghoon nie byłby w stanie się z nimi dogadać, nieważne jak mocno by się starał. 

Z kolei rodzice kochali go, ale nie umieli tego ukazywać. Zamiast tego zmuszali go do wspólnych nabożeństw, gdzie za każdym razem wysłuchiwał od nich, jaką drogą powinien podążać. Matka na siłę próbowała zrobić z niego ministranta i gdy tylko na każdym kroku dawał im do zrozumienia, że tego nie chciał, oni wpierali samym sobie, że jeszcze mu się zachce i kiedyś osiągnie ważne stanowisko w parafii. 

Trudno było dogadywać się z rodzicami, którzy chcieli, żeby za kilkanaście lat został księdzem. Normalni rodzice chcieli, żeby ich dziecko podążało własną ścieżką, ewentualnie zostało prawnikiem lub lekarzem. On za to miał nadmiernie religijnych rodziców, których się wstydził. Bał pokazywać się razem z nimi i ulga nadeszła w momencie, w którym mógł chodzić na apele szkolne sam bez ich obecności. Jedynie zebrania pozostawały katorgą i wręcz modlił się, żeby jego matka nigdy nie nawiązywała w jakikolwiek sposób do Boga podczas rozmowy z wychowawczynią lub innymi rodzicami. 

Przypominali mu sektę, z której nie mógł się uwolnić do czasu wyprowadzki. 

Ludzie mogli uważać go za dziwaka. Nie przeszkadzało mu to. Nie chciał tylko, żeby patrzeli na niego jak na dziwoląga, który dzień w dzień czyta Biblię, na przerwach sięga po książki napisane przez księży, a gdy tylko wraca do domu, to modli się, jakby jutra miało nie być. 

Często z tego powodu w ich domu dało się usłyszeć głośne kłótnie. Rodzice zarzucali mu brak odpowiedzialności i schodzenie na złą stronę, a on przecież nie robił nic, za co mógłby pójść do piekła, nawet jakoby takie istniało. Zwyczajnie egzystował jak każdy normalny nastolatek. Po powrocie do domu pragnął jedynie jeść, zdrzemnąć się, porobić zadania domowe, poczytać i pooglądać seriale. 

Nie mógł powiedzieć im, że być może nie lubi dziewczyn, że być może pewnego dnia będzie chciał pocałować drugą osobę, ale będzie nią chłopak. Miał instynkt samozachowawczy i nie zamierzał skończyć pod mostem, a co gorsza wysłany do egzorcysty. 

Poza rodzicami nie miał już nikogo. Był jedynakiem, więc nie posiadał rodzeństwa, któremu mógłby dogryzać. 

Czasami tego mu brakowało. 

Brakowało mu normalnej rodziny, gdzie po użeraniu się z tymi wszystkimi ludźmi z zewnątrz, mógłby z nimi swobodnie porozmawiać i wyżalić im się. 

Mając dwanaście lat, chciał, żeby ktoś mu pomógł, kiedy nad nim się znęcali. Zamiast tego wysłuchiwał, że Bóg w ten sposób sprawdza silnych. 

Ich zdaniem był silny, bo przyjął cios i to wytrzymał, a on czuł się słaby, bo nie potrafił się obronić. 

— Hej, odleciałeś trochę.

Jaeyun nie był łatwą osobą i nigdy się nie poddawał. Zawsze podchodził do niego rozbawiony z tym swoim nonszalanckim chodem i patrzył na niego tak, jakby w każdej chwili miał wywinąć mu żart, obrócić się do swoich kolegów i wykrzyczeć ,,Patrzcie na tego idiotę!''

Sunghoon nie wyczuwał od niego żadnych dobrych intencji. Wiedział, że prędzej czy później starszy wywinie coś, co ośmieszyłoby go na całą szkołę. 

Park oderwał wzrok od wiewiórki, którą obserwował od kilku minut i powrócił do książki, ubolewając nad tym, że nie przypilnował, by jego słuchawki zdążyły się naładować. Tego dnia był zmuszony słuchać paplaniny chłopaka, która dzień w dzień się wydłużała. 

— Nie masz przyjaciół, więc może wypadałoby trochę otworzyć się do ludzi? Nikt tu nie gryzie. 

Sim pragnął usiąść na parapecie na przeciwko niego, więc kiedy tylko Sunghoon się zorientował, wyprostował swoje nogi, aby ten nie miał dla siebie miejsca. Jaeyun westchnął, podrapał się niezręcznie po skroni i wydął wargi. 

— Nie wydajesz się być wcale taki zły, wiesz? Jesteś trochę cichy, to fakt, ale wyglądasz na spoko gościa. 

Sunghoon nie rozumiał tego toku rozumowania. Ponieważ był cichy i nic nie mówił, to co? Miał jednego dnia przynieść pistolet do szkoły i każdego wystrzelić, czy może mieli go za kogoś, kogo nie powinno się zaczepiać, bo w każdej chwili może wybuchnąć niczym tykająca bomba? 

— Tak rzadko mówisz, że w sumie to nawet nie pamiętam twojego głosu — zauważył starszy z rozbawieniem w głosie. — Powiedz coś. 

Nastolatek nie potrafił skupić się na tym, co czyta, a to go strasznie denerwowało. Przerwa nie trwała wiecznie i nie lubił, kiedy ktoś mu ją odbierał. 

Z resztą kim on jest? Jakimś psem, że wysłuchuje tak idiotyczne komendy pokroju ,,zaszczekaj''? 

Jak tylko zadzwonił dzwonek, zerwał się z parapetu i odszedł od chłopaka, pozostawiając go z niezadowoloną miną. Nie było takiej opcji, żeby mu się dał i pozwolił się ośmieszyć. Tacy jak Jaeyun nie byli dobrymi ludźmi i ostatnie czego by chcieli, to się z nim przyjaźnić. 

Z resztą on nie miał nic, co mógłby mu zaoferować. Obaj byli zbyt odmienni, żeby mogli się dogadać. Sunghoon pragnął jedynie samotności i spokoju. Znając chaotyczną osobowość drugiego ucznia, podejrzewał, że obie te rzeczy w dużym stopniu byłyby naruszane i to bardziej niż już na początku. 

Nim weszli do klasy, ich spojrzenia się spotkały. 

Jaeyun jeszcze nigdy nie znał osoby, która patrzyłaby na niego z tak nieukrywaną pogardą. 

Destiny || JakehoonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz