Rozdział 17

45 2 2
                                    

- Kurwa mać, Vix – usłyszałam po czym poczułam jakby ktoś szarpał mnie za ramiona. Uchyliłam szybko powieki i spojrzałam na chłopaka przede mną.

- Rihan? – wyszeptałam

- Tak – odpowiedział – Jezu jesteś cała w siniakach.

- To nic

- Jak nic? Kurwa zniknęłaś na trzy jebane dni. Szukałem cię, aż w końcu mam. Szybko – powiedział. Odsunął się i obciął łańcuchy przez co stanęłam już cała na podłodze. Ja pierdole. Trzy dni, w jednej pozycji i to jeszcze takiej.

- Spierdalamy – powiedział

- Nawet nie pytam jak ty się tu kurwa dostałeś – westchnęłam – Kurwa nie jesteś sam?

- Nie – prychnął – Na dworze jest jakoś z dwadzieścia moich ludzi, a w środku podaję się za ochroniarzy z pięć

Mruknęłam coś pod nosem. Spojrzałam na moje nadgarstki. Wokół ręki były grube zaczerwienione linie, które no trochę bolały.

Rihan rozejrzał się i machnąwszy ręką wyszedł z pomieszczenia, a ja niechętnie za nim.

Zobaczyłam jednego ochroniarza, ale gdy na nas spojrzał nic nie zrobił, więc to człowiek chłopaka.

- Musze odzyskać moją katanę – powiedziałam do niego.

- Ta na pewno – prychnął, przewracając oczami. Prowadził jakby nie był tutaj pierwszy raz. Gdy ujrzeliśmy schody, od razu się na rzuciliśmy. Biegliśmy ale ja czułam się coraz słabiej. Na kilku ostatnich schodkach, mało brakowało a bym się wyjebała. Bolały mnie żebra i ręce.

Przystanęłam na chwilę, głośno oddychając. Rihan w sekundę odwrócił się w moją stronę. Podbiegł do mnie, pochylił się i złapał mnie pod kolana i wziął na ręce.

Biegł tak ze mną przez kolejne korytarze.

Aż nagle, nie wiedząc czemu zalała mnie ciemność.

***

- Vixen – usłyszałam szept przy moim uchu. Zorientowałam się, że leżałam na boku. Uchyliwszy powieki, zobaczyłam przed sobą ciemnookiego chłopaka, wpatrującego się we mnie z podziwem – Chcesz się napić?

Pokręciłam przecząco głową, ale chłopak przewrócił oczami i przyłożył mi szklankę do ust, więc pociągnęłam kilka łyków.

Wszystko mnie bolało. Nawet mały ruch, kosztował mnie dużo. Rihan naciągnął na mnie bardziej kołdrę.

- Leż, kochana – powiedział, znowu tym jebanym kojącym głosem. Spojrzał na mnie ostatni raz , westchnął i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą.

Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Nie bili mnie tam jakoś bardzo. Matka parę razy, ojciec. Kurwa nie. Scarlett i James. Oni nie byli moimi rodzicami. Moją matką była Marie. Była i zawsze będzie.

Z tego co mi powiedziała Scarlett, wynikało, że Marie, była ślepo zakochana w Victorze, a on to wykorzystał.

Nagle, nie wiadomo skąd i dlaczego do mojej głowy wpadła Kaya. Moja Kaya. Która przeze mnie odebrała sobie życie, bo jestem tak pojebana i samolubna, że nie umiałam jej dopilnować. Jak mogłam zostawić ją samą w domu, wiedząc, że może coś sobie zrobić.

Jestem potworem.

Broken insideWhere stories live. Discover now