ROZDZIAŁ 13

50 9 0
                                    

„Nie tylko w komnatach straszy

Nie trzeba wcale być gmachem

Korytarze w mózgu mogą większym

Niż realne napawać strachem"

Emily Dickinson

Nowy Jork, 2020 rok

Byłam królową dziwacznych sytuacji, zazwyczaj tych pełnych niezręczności i zażenowania. Do tej pory pamiętam jak oblałam colą jakiegoś faceta w mojej ulubionej burgerowni. Kiedy zaczęłam go przepraszać, to nic nie powiedział, jedynie spojrzał na mnie pełnym wymowności spojrzeniem i wyszedł z restauracji. Tamtego dnia odwiedziłam to miejsce po raz ostatni.

Mogłabym wymienić sporo takich sytuacji, jak nie setki, jednak żadna prawdopodobniej nie umywała się do relacji mojej i Tannera. O ile możemy mówić o jakiejkolwiek relacji. Lubię jednak myśleć, że wszystko co się działo, miało znaczenie. Podejrzewam, że on w tej kwestii miałby inne wnioski, jednak na szczęście nie musiał konfrontować się z moją głową.

I niech za to dziękuje.

Atmosferę w samochodzie była tak gęsta, że można byłoby przeciąć ją na pół. Mogłabym zwalić wszystko na Willema, byłoby to cholernie proste, zważywszy na to jak mnie potraktował. Jednak główny powód mojego zirytowania siedział obok mnie i jak zawsze wyglądał cholernie dobrze.

Do tej pory pamiętam motyle w brzuchu, które pojawiały się kiedy myślałam o Tannerze. Jednak z czasem przerodziły się w ćmy, które z braku światła, postanowiły po prostu umrzeć. Wciąż jednak miałam do niego sentyment i wciąż jednak patrzyłam na niego z bólem serca.

— Jak ci się mieszka w Nowym Jorku? — zapytał nagle. Niestety nasza podróż z kilkuminutowej, przeradzała się już w kilkunastominutową. Jak już wspominałam, moje życie to jeden wielki cyrk i akurat na naszej drodze miał miejsce wypadek. Wprost cudownie.

— Dobrze — rzuciłam krótko.

— Nie brzmisz na „dobrze" — odpowiedział. Zacisnęłam zęby.

— Dlaczego mnie o to pytasz, Tanner? — zapytałam z małym wybuchem. Nie wyglądał jakby się zraził. Wręcz przeciwnie, spojrzał na mnie z dziwnym błyskiem w oku.

— Nie mogę zapytać o to co się u ciebie dzieje? — powiedział bez wyrazu. Prychnęłam.

— Możesz, ale spóźniłeś się o jakiś rok.

— Lepiej późno niż wcale.

— Czas ma ogromne znaczenie — odparłam, wpatrując się w panoramę Nowego Jorku.

— W naszym przypadku najwyraźniej nie — wymamrotał, przez co zwróciłam spojrzenie w jego stronę.

— Czego chcesz? — zapytałam z wyczerpaniem i zmęczeniem. — Nie odzywałeś się przez cholerny rok i teraz znowu próbujesz wkupić się w moje łaski?

— Wkupić się w łaski — powtórzył, a następnie uniósł kąciki ust. — Nie posądziłbym cię o taki dramatyzm, Mary — dodał, wyraźnie akcentując moje imię. Kiedyś byłabym szczęśliwa, słysząc je z jego ust. Teraz odczuwałam tylko i wyłącznie irytację.

Niewiele myśląc, otworzyłam cholerne drzwi samochodu i postanowiłam wysiąść na środku ulicy. I tak staliśmy w miejscu, więc równie dobrze mogłam wrócić do domu z buta. Niestety miałam do czynienia z Tannerem Grady'm, który najwyraźniej lubił mieć ostatnie zdanie.

— Nie zachowuj się jak dziecko — usłyszałam. Najwyraźniej również wysiadł z samochodu i ruszył w moją stronę. Nie odpowiedziałam jednak na jego kąśliwą uwagę, tylko jeszcze bardziej przyspieszyłam kroku. — Mary. — powiedział twardo, łapiąc mnie za ramię. Mimowolnie się wyszarpałam i odwróciłam w jego stronę.

Poezja RozczarowańOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz