Zostawić was samych! cz.II - 2079

5 5 0
                                    

PERSPEKTYWA KERRY'EGO

- No co tam Vincent już jadę - stałem na światłach niedaleko domu, Delamine siedział cicho, ja zresztą też w szpitalu dali mi coś na uspokojenie.

- Dwa pytania właściwie to trzy - był spokojny, dobrze, że był spokojny Kim go takiego potrzebowała - Pierwsze to jak się czujesz?

- Dobrze dostałem coś na uspokojenie - dowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Dobrze to drugie pytanie kogo jeszcze postawiłeś na nogi?

- Zadzwoniłem po Rouge, bo Kim przyznała się, że byli tam z Ronem. A co Denny jednak przyjechała?

- Okej... A po Nancy dzwoniłeś albo po Henry'ego? - no tak nie powiedziałem mu, że postawiłem na nogi wszystkich.

- Wszystkim wysyłałem wiadomości. Tylko Denny odpisała, żebyśmy ją informowali, ale nie da rady przyjechać - wyjaśniłem lekko zakłopotany.

- Dalibyśmy sobie radę sami, wiesz o tym? - zapytał, miał rację, ze wszystkim moglibyśmy poradzić sobie razem.

- Wiem... Spanikowałem. Jeszcze muszę poinformować Louise. To do niej powinienem zadzwonić najpierw...

- Ja do niej zadzwonię - wiedziałem że nie mam w tej sprawie prawa głosu. Jego ton był ostry i stanowczy.

- Dziękuję, a jak tam z Panam? - zapytałem rozchmurzając się.

- Dobrze. Ale pogadamy o tym kiedy indziej - siedziałem nieruchomo patrząc się przez chwilę na drogę. Wiedziałem ,że nie ucieknę od jednego....

- Przepraszam, że powiedziałem przy niej Vincent... - po chwili odwróciłem wzrok bojąc się twojej reakcji

- Spokojnie, zrozumiała, że nim jestem tylko dla ciebie... - jak zwykle niepotrzebnie się bałem.

- Hah... Mój mąż Vincent Eurodyne - byłeś mój, to dość próżne i może nie fair dla reszty świata. Ale jak już kiedyś ci powiedziałem, nie muszę podbijać świata, bo mam ciebie. Jesteś mój i stałeś się całym moim światem. Moim sensem, moją nocą i dniem, smutkiem i szczęściem. A przede wszystkim spokojem. Nie musiałem się martwić, że reszta nas nie zrozumie, że poczuje się urażona... Bo nam pasowało wszystko. Od tego, jaką kawę Vincent robiłeś mi do śniadania do tego jak wsadzam ci rękę pod bluzkę gdy po prostu chce ci przypomnieć jak dotykam. Jak bawię się twoją obrączką gdy obejmujesz mnie przy wieczornym filmie. Świat był nasz, ty mój, ja twój i nic więcej się nie liczyło. Mogliśmy na bezludnej wyspie i to też by było w porządku. Zawsze znalazłoby się coś do robienia. Jak nasze długie partię szachowe w japońskich górach. I tysiące nienapisanych piosenek o twoich oczach.

PERSPEKTYWA VINCENTA

- Louise... - zacząłem niepewnie. Pierwszy raz rozmawiałem z nią przez telefon. Porwanie Teda to nie zbyt fajny temat pierwszej rozmowy.

- V? Czemu dzwonisz do mnie o tej porze? Co z Kerry'm i dziećmi? - martwiła się również o ciebie... Byłem w szoku.

- Wszystko już w porządku. Po prostu... Ted jest w szpitalu. Ale naprawdę wszystko w porządku...

- Jak to?! Zabiję was obu! - krzyczała wściekle.

- To nie nasza wina... Pewnie już kupujesz bilety... Więc opowiemy ci wszystko na miejscu. Kim jest bezpieczna w domu... - słyszałem jak wściekle wali w klawiaturę.

- Będę tam za dwie godziny! Macie mieć dobre wytłumaczenie! - nie dała mi się odezwać, po prostu się rozłączyła. Siedziałeś cały czas tępo, patrząc w monitor. Kim spała, zapłakana na górze a reszta pojechała już do domów. Zostaliśmy sami, a ja po prostu opadłem ciężko obok ciebie.

Tylko dla Twoich uszu... || Cyberpunk 2077 Kerry Eurodyne x VWhere stories live. Discover now