Rozdział 20

936 63 10
                                    

Brak czucia w lewej nodze skłonił mnie do zmiany pozycji, a co za tym idzie – do otworzenia oczu. Zamrugałam, próbując dostosować wzrok do otoczenia, jakim było jaskrawe niebo, które właśnie żegnało słońce. To była pierwsza oznaka tego, jak długo spałam, bo gdy ostatni raz patrzyłam przez okno, było jeszcze jasno. Podparłam się na fotelu czując, jak mrowienie rozprzestrzenia się po całej nodze, powodując nieprzyjemny bezwład.

Miałam zdrętwiałe całe ciało, ale nie było mi już tak zimno. Rozejrzałam się dookoła, próbując dostrzec, gdzie byliśmy. Albo raczej gdzie byłam, bo znajdowałam się w samochodzie zupełnie sama, a odpalony silnik utrzymywał temperaturę wewnątrz na odpowiednim poziomie i pewnie tylko dlatego jeszcze nie zamarzłam.

Pojazd stał na parkingu, a przede mną znajdował się budynek, a dokładniej kawiarnia o nazwie „Cichy zakątek". W środku nie było zbyt tłoczno, co mogłam dostrzec przez zapalone światła. Budynek zbudowany był z czerwonej cegły, co dodawało mu tylko uroku, tak samo jak rosnące wokół drzewa, których gałęzie pokrywała teraz cienka warstwa białego puchu. Nie miałam pojęcia, co to było za miejsce, ani gdzie się znajdowało, ale nie mogłam tak po prostu siedzieć i nic nie robić.

W sumie gdybym tylko chciała, mogłabym wsiąść za kierownicę i wrócić do akademika, gdzie powinnam być, ale zamiast tego wykorzystałam chwilę samotności do wyciągnięcia się i sprawdzenia stanu mojego makijażu, który poprawiałam przed wyjściem z siłowni. Prezentował się całkiem znośnie, choć część zdążyła się już zetrzeć i prześwitywały zasinienia. Zatrzasnęłam osłonę przeciwsłoneczną i opadłam na siedzenie, zamykając powieki. Przewijające się obrazy skutecznie ostudziły moje wnętrze, przy okazji zwalniając też mój oddech.

Dość tego, pomyślałam.

Ciągłe wracanie do przeszłości nie miało żadnego sensu, choć nie zawsze miałam wpływ na to, co widział mój umysł. Chciałam spróbować żyć dalej i nie wracać do tego co było, a mogłam to osiągnąć jedynie poprzez wyparcie.

Zgasiłam silnik i wysiadłam na mroźne powietrze, po czym schowałam kluczyki do kieszeni kurtki. Chłód owiał moje policzki, otrzeźwiając mnie nieco po krótkiej drzemce i odrobinę szczypiąc wrażliwą skórę. Oparłam się o samochód, dając sobie jeszcze chwilę na zebranie sił, by następnie skierować się w stronę budynku.

W środku panowało przyjemne ciepło, słychać też było ściszoną muzykę, za co byłam wdzięczna właścicielowi od pierwszego momentu, bo nienawidziłam, gdy z głośników aż dudniło. Rozejrzałam się po wnętrzu uświadamiając sobie, że było dokładnie takie, jakie sobie wyobrażałam, patrząc na nie z zewnątrz.

Większość miejsca zajmowały fotele zamiast krzeseł, przy których ustawione zostały niewielkie stoliki. Sufit zdobiły żyrandole oraz lampki, które zawsze kojarzyły mi się z ciepłymi wieczorami pod altaną, przeplatane niczym pajęczyna i zwisające przy niektórych oknach. Oprócz mnie dostrzegłam starsze małżeństwo w narożniku. Za barem stał kelner polerujący kieliszki, którego wzrok utkwiony był we mnie.

No tak, w końcu stałam przy wejściu i gapiłam się na ściany, zamiast podejść jak człowiek i coś zamówić lub zająć miejsce. Już chciałam się ruszyć w jego stronę, gdy widok przysłoniła mi czarna koszulka. Uniosłam głowę, napotykając łagodne spojrzenie Huntera.

- Wyspana? – zapytał, wyciągając ramiona przed siebie i zbijając mnie tym z tropu. Ale zaskoczył mnie jeszcze bardziej, gdy zsunął kurtkę z moich barków, a następnie ją powiesił na wieszaku za mną.

- Zamówiłem ci gorącą czekoladę, gdybyś potrzebowała się ogrzać – odezwał się, gdy ja nadal próbowałam otrząsnąć się z letargu. – Chodź, bo widzę, że cię zmroziło. – Zaśmiał się pod nosem i poprowadził mnie do jednego ze stolików przy oknie, gdzie był widok na jego Camaro.

You belong to me. Dylogia belong #2Onde histórias criam vida. Descubra agora