Rozdział 5

1.2K 64 11
                                    

Emery

Nienawidzę Brooke Carter.

Wiem, to zaskakujące, tym bardziej, że przyjaźniłam się z nią od lat i zawsze chciałam dla niej jak najlepiej, ale ta era właśnie dobiegła końca.

Przysięgam, że kiedy tylko ją spotkam, sprawię, że zabraknie jej tchu, tak jak mnie w tym momencie. Że jej pierś będzie płonęła ogniem, a oczy łzawiły.

Korzystając z sekundy przerwy, siedząc na trawniku, z głową wciśniętą między kolana, przeklinałam w myślach nie tylko moją przyjaciółkę, ale i podjętą pod jej wpływem, katastrofalną decyzję, która przywiodła mnie na te cholerne, sportowe zajęcia, które odbywały się w piątkowe popołudnia. Bo od dwudziestu minut, razem z grupką kilkunastu licealistów, którzy podobnie jak ja zbłądzili na swojej ścieżce edukacji i dali się zwieść obietnicy łatwego zaliczenia i dodatkowych punktów na dyplomie, biegaliśmy wokół boiska, jednocześnie wykonując jakieś niestworzone ruchy rękoma, skręcając korpus pod tak nienaturalnym kątem, że w myślach już szacowałam koszt kołnierza ortopedycznego! Resztki bólu, który dokuczał mi od niemal tygodnia, po tym, jak potrącił mnie wielki, niesympatyczny i mrukliwy piłkarz, również nie pomagały mi w wykonywaniu poleceń nauczyciela.

Słońce, które w połowie września już dawno powinno schować się za chmurami zwiastującymi deszcz, postanowiło spalić nas żywcem nadprodukcją promieni UV, a wiatr nie raczył poruszyć choćby listkiem, by przynieść delikatnym powiewem namiastkę ulgi. Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Moje mięśnie błagały o litość, a ściekające z mojego czoła kropelki potu, powoli przemieniały się w małe wodospady. Miałam dosyć i chciałam wracać do domu.

Ale w pierwszej chwili dopaść Brooke i się zemścić.

To nie tak, że nigdy wcześniej nie ćwiczyłam. Wychowanie fizyczne było jednym z obowiązkowych przedmiotów w młodszych klasach, jednak nasza nauczycielka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie każdy musi zostać od razu sportowcem i proponowała nam aktywności na miarę naszych możliwości, nikogo przy tym nie dyskryminując. Profesor Gibson nie posiadał niestety w sobie tak znaczących pokładów empatii jak ona.

A to wszystko przez Brooke i jej chory pomysł, bym odpuściła! I pomyśleć, że mogłam właśnie planować wraz z imprezowym komitetem zbliżające się Haloween, albo w sali chemicznej opisywać reakcje chemiczne łączenia się substancji prostych.

Niestety nie dane mi było zbyt długo użalać się nad sobą, bo profesor Gibson podszedł do grupki licealistek łapiących wraz ze mną urywane oddechy i wdał na mnie wyrok śmierci.

– Podejdziemy do drabinek i poćwiczycie wymyk na drążku – oznajmił, jakby to była najprostsza rzecz na świecie, a ja po lekcjach, w wolnym czasie nie robiła nic innego, tylko kręciła się wokół zawieszonego dwa metry nad ziemią patyka.

Prócz mnie jęk protestu podniosły jeszcze dwie inne dziewczyny.

Girls, macie moje pełne zrozumienie.

Poprawiłam okulary, a luźną koszulką otarłam pot z czoła. Jak to było? Według Brooke, to miały być łatwe zajęcia, dzięki którym bez trudu podciągnę sobie średnią! Dobre sobie! To był koszmar, a ja nie mogłam się z niego obudzić!

– Czy możemy jednak postawić na coś... prostszego? – Zaryzykowałam, zagadując nauczyciela. To były nasze pierwsze ćwiczenia, a on wymagał, byśmy wykonywali akrobacje godne mistrzów lekkoatletyki.

– Bez przesady. – Machnął ręką i zachichotał. – Dzieci w podstawówce to robią.

Oczywiście, że to robią. Jednak mój błędnik, który nie radził sobie nawet z przewrotami w przód, wciąż nie przyswoił tej anomalii, która zachodziła w nim podczas obrotu czy zwisu głową w dół. Moja poprzednia nauczycielka to rozumiała. Kazała mi wtedy się rozciągać, ćwiczyć skłony, skok w dal, albo brać udział w aerobiku. Wymyk na drążku mnie przerażał i nic nie mogłam na to poradzić.

My perfect oppositeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz