27

6.8K 458 19
                                    

Ostatni rozdział na dzisiaj, bo zaraz się do pracy zwijam ;)

Zatrząsłem się, gdy po raz kolejny moja skóra otarła się o zimne, metalowe zapięcie kajdanek. Jeszcze nigdy nie siedziałem na tylnym siedzeniu w radiowozie i wcale nie zamierzałem przeżywać kolejny raz tego doświadczenia. Czułem, że metal powoli zaczyna rzeźbić obręcze wokół moich nadgarstków, przez co silniej zaczynałem odczuwać ból i zmęczenie w obolałych mięśniach, które cały czas spinałem, aby moje plecy nie przygniotły moich rąk.

- Rozumiem, że bezpieczeństwo to podstawa, Panie Dayes, ale obwiązywanie mnie pasem bezpieczeństwa w niczym już nie pomoże - narzekam, kolejny raz próbując obrócić się na swoim siedzeniu. Znowu zawodzę.

- Może chociaż raz zrozumiesz rozmiar bólu, który czuły moje dzieci z twojego powodu - przekręcam głowę, spoglądając w lusterko wsteczne wozu. Oczy mężczyzny stają się czarne jak noc, gdy porusza niebezpieczny dla nas temat. Przełykam ślinę, aby dać sobie chwilę pomyśleć.

Ojciec Joy wyglądał w tej chwili jak rasowy zbieg z zakładu psychiatrycznego. Widziałem, że nie wiedział, co robi. Wszystko, co na mnie miał, było wytworem jego wyobraźni i zranionych uczuć.

- Joy rzuciła się na tego dzieciaka, ponieważ mnie nie posłuchała - czuję, że to jedyna pora, aby oczyścić trochę swój, zachwiany już, wizerunek. - Nikogo innego nie zraniłem.

Może jednak nie?

- Mylisz się, chłopcze - wzdrygam się, gdy słyszę, jak jego głos zaczyna zarastać dziwną nutą powątpiewania. To nie był czas na wyśmiewanie się z mojego braku niewiedzy. - Joy nie miała czasu ci powiedzieć? Aż tak byliście zajęci czymś innym? - Jego kpina rosła i rosła. Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Jego zarzuty może nie były mylne, jednak nie aż tak trafne. Wypełniałem moją służbę w czasie, gdy jego córka próbowała mnie uwieść. Nie moja wina, że przez cały czas próbowała dobrać mi się do spodni, zamiast normalnie porozmawiać jak na normalnych ludzi przystało.

Ona chciała jedynie zaspokojenia i mojego pogrążenia. A ja jej na to nie pozwoliłem. I już nigdy więcej nie pozwolę.

- Nie wiem, co panu chodzi po głowie, ale pańska córka nie jest w moim typie. Nie była i nigdy nie będzie - puszczam powietrze z nosa, gdy w końcu udaje mi się powiedzieć słowa, które kłębiły się we mnie od czasu przyjazdu Joy na pogotowie. Wszystko, co nas łączyło, przepadło wraz z jej postrzałem.

- Jared nie wyjechał z miasta. Twój przyjaciel pozwolił mu umrzeć na służbie - całe moje ciało przeszedł prąd nie do opisania. Poczułem, że brakuje mi sił. Komisarz Dayes nie mógł mówić prawdy, ale po co miałby kłamać w tej sprawie? Zacisnąłem swoje pięści i odpinając pasy, poderwałem się ze swojego miejsca, kucając za skrzynią biegów.

- Will to niby zrobił? - szepczę, gdy czuję narastający smutek, pustkę i żal, które powoli zapełniały całe miejsce w moim sercu.

Cała wina leżała w tej sprawie na moich barkach. To ja zabiłem Jareda. Will nie miał z tym nic wspólnego. To ja pozwoliłem, by sam wyjechał w miasto.

- Zostaw płacz dla sędziów, na pewno pomoże ci to uratować swój tyłek - mężczyzna zgasza silnik i wyjmuje kluczyki zera stacyjki. Otwiera drzwi po swojej stronie, wychodząc na świeże powietrze. Przełykam głośno ślinę, gdy zauważam plakietkę, wiszącą nad wejściem do budynku.

Sąd rejonowy w Nowym Orleanie.

Ciekawi perspektywy Joy?

Zapraszajcie swoich wattpadowych przyjaciół do wspólnego czytania historii o losie Harry'ego i Joy :p

Fajnie jakbyście uzbierali się razem w jednym miejscu ;)

Policeman // h.s. 🔚Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz