15... cz.2

1.6K 95 9
                                    

Słońce świeciło jak każdego innego dnia. Nie robiło mu żadnej różnicy, co ogarniają jego promienie, ani co wydobywają z ciemności nocy. Rajski ogród, migoczący feerią barw, czy pokryte pyłem, jeszcze dymiące zgliszcza... Jakie to miało znaczenie? Światło jednakowo obojętnie opływało zarówno piękno, jak i koszmar.

Gruz i pokruszone szkło chrzęściły ostro pod podeszwami wojskowych butów. Miasto zdawało się martwe. Mimo to posuwali się powoli, ostrożnie, dokładnie badając wzrokiem każdy cień, załomy murów, każdy okienny otwór, każde rumowisko. Ulice były nieprzejezdne, musieli poruszać się piechotą. W nozdrza uderzał mdły zapach zgnilizny i spalenizny. Spod stóp podnosiły się obłoczki białego pyłu i opadały wolno za ich plecami.

Kątem oka Odd dostrzegł ruch po prawej stronie.

Natychmiast skierował w tamtym kierunku broń, ale nie zauważył nikogo. Tylko zruszony kurz jeszcze nie całkiem opadł na ziemię, zdradzając, że ów hipotetyczny ruch nie był przywidzeniem. Mógł wprawdzie przebiec tamtędy zwyczajny szczur. Tutejsze wykazywały wyjątkową odporność i, zdumiewającą wręcz, umiejętność przetrwania. Zresztą w tym cholernym świecie nie tylko szczury posiadały tę zdolność. Tak, czy siak, należało to sprawdzić. Po intensywnym ostrzale, jaki zaserwowali tej dzielnicy, nic tu nie miało prawa trwać przy życiu. Nawet sprytne szczury.

Maska na twarzy doprowadzała go do szału. Nie ułatwiała oddychania, a równocześnie bardzo marnie izolowała od wszechobecnego swądu. Po ciele spływały strużki potu, sprzęt ciążył, mięśnie, spięte w gotowości do działania, drętwiały. Wszyscy członkowie patrolu zdawali sobie jednak sprawę, że mimo ogólnego dyskomfortu nie mogą sobie pozwolić na najmniejszą dekoncentrację. Każde rozproszenie uwagi może zakończyć się śmiercią.

Oczyścić teren. Nie brać jeńców. Cywile to zbędne śmieci, likwidować na miejscu - co za bezduszne bydlę wydawało te rozkazy? Co za szatan podkusił jego żeby na ochotnika zgłosić się armii? No, tak chciał dokuczyć ojcu, który wymyślił, że jedyny syn zostanie naukowcem. Ambitny rodzic ubzdurał sobie, że zamknie Odda w jakimś super chronionym laboratorium, a grzebanie w odczynnikach i wykonywanie skomplikowanych obliczeń, mających na celu poprawę parametrów kolejnego prototypu broni, stanie jego życiową misją. W takim miejscu poplamienie owymi odczynnikami nieskazitelnie białego uniformu byłoby jedynym ryzykiem, na które by się narażał. Z dala od wojennych działań, od niebezpieczeństwa, od tego gruzu, po którym właśnie stąpał.

Wojna postrzegana z perspektywy cywila, siedzącego w bezpiecznym domu wydawała się niesamowitą przygodą. W newsach podawano oczywiście informacje o rannych, zabitych, niezmiennie wylewano łzy nad stratami własnymi, szczególnie zwracając uwagę na wyjątkowe okrucieństwo antagonistów.

Niedopuszczalne było, by bodaj cień współczucia miał wykiełkować w duszach członków społeczeństwa. Nieprzyjaciół mieli nienawidzić bez względu na ich płeć i wiek. Zupełnie przy tym nie miał znaczenia fakt, że to właśnie pobratymcy Odda byli agresorami, a mieszkańcy zaatakowanej planety jedynie się bronili, usiłując przetrwać.

Nikt nie dążył do ukazania prawdy. Można było raczej odnieść wrażenie, że świadomie i z premedytacją ją wykoślawiano. Żaden z wojennych korespondentów nie towarzyszył nigdy oddziałom „oczyszczającym zdobyty teren". Przekazywali do informacyjnych centrów wyłącznie obraz totalnego zniszczenia, podkreślając na każdym kroku, iż jest ono skutkiem zawziętości, zaciętości i fanatyzmu z jakim ludzie opierają się inwazji. I niezmiennie powtarzano, niczym mantrę, że przecież, gdyby potulnie złożyli broń, może mogliby uniknąć całkowitej eksterminacji gatunku?

Innymi słowy, ludzie byli okrutni, głupi, ślepi, ciemni i nie zasługiwali na nic ponad to, by w najbliższym czasie trafić do kronik z adnotacją „rasa wymarła". Jeden, czy dwóch pismaków, którzy odważyli napomknąć w jakiejś lokalnej gazecie, czy audycji radiowej, o tym, że ludzie to jednak rasa inteligenta, zdeterminowana i znakomicie adoptująca się w najrozmaitszych, często ekstremalnych, warunkach... Cóż, tym wyjaśniono dyskretnie, że nie powinni wykonywać wyuczonego zawodu i żaden niczego już więcej nie napisał, ani nie powiedział.

Odd prychnął w duchu. Cóż za hipokryzja... Przecież władze musiały być świadome, że coraz większy odsetek społeczeństwa z rosnącą niechęcią przygląda się wojnie. Nawet wśród polityków zaczęły pojawiać się niechętne jej opinie. Do świadomości coraz większej liczby yennich zaczynało docierać, że gdyby władze i dowództwo armii faktycznie chcieli uniknąć drastycznych działań, już dawno znaleźliby sposób na to, by zażegnać konflikt. Zdarzały się incydenty. Nie wszystkie udawało się ukryć, czy zatuszować. A to był jedynie dowód, że takich zdarzeń jest znacznie więcej, niż te o których szeptano po kątach. Ba, szeptano także o tym, że nawet wśród ludzi coraz częściej pojawiają się głosy nawołujące co najmniej do zawieszenia broni i do podejmowania dialogu na rzecz porozumienia.

Tymczasem jednak, w jednostce Odda i innych, rozkaz: likwidować na miejscu, wciąż obowiązywał. I w tej chwili, nie zaniedbując ciągłej obserwacji otoczenia, bo niedobitki nieprzyjaciół mogły czaić się wszędzie, we trzech weszli do zrujnowanego budynku.

Znaleźli się w sporych rozmiarów pomieszczeniu, które mogło być kiedyś jakimś holem, albo recepcją, trudno było to określić z całą pewnością. Jak wszystko wokół tak i tu posadzka była zasypana gruzem i pokruszonym szkłem. Można było jednak wyróżnić resztki kanap dookoła rozbitej fontanny, z której niemrawym strumyczkiem ciekła woda, tworząc mleczne kałuże. Zieleń dekoracyjnych roślin, porozrzucanych bezładnie i połamanych przez eksplozje, pokrył biały kurz i wyglądały, jak odlane z gipsu. Filar po prawej stronie podtrzymywał resztki stropu. Drugi, przewracając się, zmiażdżył półokrągły kontuar. Połowy ściany, za resztkami kontuaru, brakowało i przestrzeń otwierała się na ulicę, wpuszczając lekkie podmuchy powietrza, wciąż gorącego od pożarów, pomieszanego z gryzącym dymem. Za ocalałym filarem zawalone schody zwisały ze stropu wyższej kondygnacji na groteskowo powyginanym zbrojeniu. Obok nich ział pustką szyb windy.

Górne kondygnacje bombardowanie zmiotło na ulicę, przestały istnieć, a co za tym idzie stanowić potencjalną kryjówkę dla cudem ocalałych. Pomieszczenie na dole zdawało się puste. Na wyświetlaczu detektora Odd mignął jakiś niewyraźny punkcik tuż za zarwanymi schodami. Przetarł wyświetlacz. Mógł się tam przecież przyczepić jakiś pyłek. Zerknął na pozostałych. Byli skoncentrowani na oględzinach holu i przylegającej do niego sali, oddzielonej niegdyś szklaną ścianą. Teraz pozostało po niej jedynie pokuszone drobno szkło i metalowe ramy, częściowo połamane i pogięte, w które wprawione były szyby.

Nikt poza nim niczego nie zauważył, ale Odd był pewny, że mu się nie zdawało. Dokładność i ostrożność przede wszystkim, żadnych wątpliwości, a jeśli jakieś są mają zostać bezwzględnie wyjaśnione, potencjalne zagrożenia wyeliminowane.

Odd zbliżył się do schodów. Każdy krok wzbijał niewielkie obłoczki białego pyłu. Za rumowiskiem była klatka schodowa wiodąca w dół, do piwnic. Wytężył słuch... Nic... Cisza.

- Sprawdźcie ten poziom, ja sprawdzę na dole - polecił towarzyszom.

Gdy potwierdzili przyjęcie rozkazu, powolutku zagłębił się w pogrążoną w półmroku przestrzeń.

Stawiał stopy ostrożnie. Detonacje z pewnością naruszyły i nadwerężyły konstrukcję i istniało ryzyko, że nie wytrzyma jego ciężaru. Wolnymi rękoma sprawdził solidność metalowej poręczy osadzonej w ścianie. Wydawała się trwać mocno na swoim miejscu. Asekurując się przed ewentualnym upadkiem, krok po kroku schodził w głąb piwnicy. Gotową do strzału bronią i wzrokiem nieustanie omiatał teren przed sobą.

*****

c.d.n.

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie... co tam będzie to się dowiecie za tydzień ;)


15 godzin... [ZAKOŃCZONE]Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang