7.

35 3 1
                                    

-Cześć Derek, co u ciebie?- pyta Lucy, gdy do niej dzwonię.

-Luc, trudno to powiedzieć, ale... masz czas jutro?

-W sumie tak. Gdzie i o której?

-Przyjdę pod pocztę o dziewiątej. Wiesz, jak zawsze.

-Gdzie pójdziemy?- dopytuje.

-Zobaczysz. Do jutra- ucinam.

-Pa- kończy.

Kładę komórkę na biurku. Gdzieś w tym bałaganie jest jeszcze dla niej miejsce.

Rozglądam się po pokoju. Jak dla mnie jest przeciętny. No, może nie ma ścian oblepionych plakatami wszelkiej maści, ale to chyba jedyna różnica między ''zwykłym'' a ''moim''.  Ściany, które kiedyś miały odcień nieba, dziś są szare. Meble w większości zadrapane, jedynie szafa jest w dość przyzwoitym stanie. Obok drzwi przymocowane są dwa wieszaczki, z i tak których rzadko korzystam. 

Szafka nocna. To chyba jedyne miejsce, gdzie nie walają się moje bety.  Jest tam jedynie ramka ze zdjęciem, przedstawiającym Melissę, Jacksona i Sophie w parku. Sam je robiłem. Melissa poprosiła mojego brata o wydrukowanie go, by potem dać mi je w prezencie. Wiedziała, że wówczas czułem się strasznie dobity. Wpadłem w doła. Sam nie wiem, co mnie w niego wpędziło. Czułem się źle. To zdjęcie ma za zadanie codziennie pokazywać mi, że mam rodzinę. Oni są moją rodziną. Nie jestem sam.

Robi się trochę późno, decyduję się iść pod prysznic.

Kładę się spać, jednak do pierwszej nie mogę zasnąć. Męczy mnie Mary Rose.

Jej dziennik.

Jej wisiorek.

Jej portret.

W końcu, z wycieńczenia, udaje mi się zasnąć.

     ***

Jest piętnaście po siódmej. Zbieram się spod kołdry. Kołdry, która przez pięć dni w tygodniu przyciąga mnie do siebie tajemniczą siłą. Podejrzewam, że nie jest to grawitacja.

Myjąc zęby, oglądam się w lustrze. Ciemnobrązowa czupryna ułożona bez konkretnego kształtu na mojej głowie- zupełnie tak, jakby poduszka została moim nowym fryzjerem. Popielate oczy. Krzaczaste brwi. Nos i uszy jak u przeciętnego człowieka. Karnacja jasna, praktycznie blada.

Ubieram się. Dresy, bluza, sportowe obuwie.

Schodzę na dół na śniadanie. Wyciągam z lodówki mleko, z szafki płatki. Szykuję sobie posiłek, gdy do kuchni wchodzi Jackson.

-Hej młody. Gdzie się wybierasz?

-Umówiłem się z Lucy- odpowiadam, sięgając po łyżkę.

-O której wrócisz?

-Na obiad raczej będę.

-Aha- odpowiada twardo.

Siada do stołu. Sięga po gazetę. Zagłębia się w lekturze.

Siadam obok z miską w rękach. Pałaszuję szybko i wychodzę z kuchni, zanim on zdąży sobie nalać kawy do kubka.

Zakładam kurtkę.

Idąc ulicą o tej porze można spotkać niewielu ludzi. Większość w soboty albo jest w pracy, albo jeszcze śpi.

Docieram pod umówione miejsce, gdzie czeka na mnie Lucy.

-Idziemy?- pyta.

-Idziemy.




Tajemnica Mary RoseWhere stories live. Discover now