Rozdział 5

1K 86 5
                                    

Lidia P.O.V

Był chłodny wieczór gdy udałam się do Nowego Jorku. Musiałam się dostać do instytutu, gdzie według zdobytych informacji było najwięcej nocnych łowców. Szłam powolnym krokiem, oświetlanym przez latarnie chodnikiem w mieście, obserwując ludzi. Każdy z nich miał jakiś cel. A to wracał do domu po pracy czy od znajomych, szedł na imprezę coś świętować czy wybrał się po prostu na spacer pomyśleć. Mimo, że różniłam się od nich bardzo, ja też miałam cel. Po kilkunastu minutach spokojnego spacerku doszłam do celu, gdzie zaniemówiłam z wrażenia. Zwykli ludzie widzieli stary, opuszczony kościół z graffiti na ścianie i wybitymi szybami. Tylko że ja nie byłam normalna.

Stałam przed ślicznym zamkniem. Był ogromny, z pięknymi witrażami w oknach, kolumnami i łukami. Były z cztery wierzę, a na każdym znajdowały się różnego rodzaju posągi, które nadawały klimatu i miały odstraszać intruzów. Gdy się już napatrzyłam, stwierdziłam że czas ruszać. Na ziemię instytutu nie mogę wejść osoby potępione, ponieważ cały teren jest poświęcony. Większość starych instytutów było budowanych na terenach kościołów, by nieproszeni goście nie mogli się dostać do środka. Lecz to nie było jedyne zabezpieczenie. W każdym takim budynku, znajdował się taki jakby dzwonek, który informował każdego w środku że jest gość. Tylko jest jeden haczyk. Guzik może nacisnąć osoba, w której w żyłach płynie krew anioła.

- Na szczęście u mnie nie ma z tym problemu. - uśmiechnęłam się do siebie i ruszyłam w stronę ogromnych drzwi. Nacisnęłam guzik, który sprawił że po instytucje przebiegł głośny sygnał. W czasie gdy czekałam aż ktoś mi otworzy, spojrzałam na siebie jeszcze raz by sprawdzić czy mój strój napewno jest odpowiedni. Miałam na sobie czerwoną sukienkę do połowy uda, buty na wysokim obcasie z dodatkiem srebra, włosy zostawiłam rozpuszczone a na to wszystko zarzuciłam czarny płaszcz, bo jednak wieczorami robi się zawsze zimniej. Byłam niestety bez moich ukochanych skrzydeł, ponieważ Pan rozkazał mi, że mam je ukryć. Rozkaz to rozkaz. Obok mnie stała wielka walizka, bo oprócz tego że jestem Aniołem Śmierci jestem też przede wszystkim kobietą, kobieta bez ciuchów to jak bez ręki.

Po niecałych 5 minutach drzwi się otworzyły. Weszłam do środka. Byłam w dużym ciemnym holu. Wystruj jak w średniowieczu. Kolorowe witrarze, lampy, pare foteli, jedna kanapa i stół.

Spojrzałam na kobiete która otworzyła mi drzwi. Była w średnim wieku, miała czarne włosy z siwymi pasmami, wyglądała na 40-50 lat. Miała niebieskie oczy i pare zmarszczek. Zielona sukienka opadała luźno od pasa w dół, a włosy miała upęte w kok.

-Witam, nazywam się Daniela. Jestem szefową instytutu. A oto poznaj moje dzieci. To jest Isa, ma 17 lat.- wkazała na wysoką brunetkę o takich samych oczach jak jej matka. Miała zwyczajne jeansy i białą bluzkę na na ramiączka.- Dalej to jest Aron , on jest najstarszy ma 20 lat.- Pokazała na niebieskookiego bruneta. Miał strój bojowy (czarne spodnie i czarną bluzkę).- A to Katerina, ma 19 lat.- Miała blond włosy i zielone oczy. Była wysoka i szczupła. Miała błękitną sukienkę, srebne szpilki i mocny makijaż.

-Miło mi was poznać. Nazywam się Lidia Linner i mam 17 lat.

-Skąd jesteś?- spytała Isabella

-Jestem z Los Angeles.- wymyśliłam na szybko

-Kat gdzie jest twój brat?- spytała Pani Loodthwod

-Nie wiem gdzie jest, ale...

-Tu jestem.- przerwał jej głos ze schodów. Gdy na nie spojrzałam czas zatrzymał się w miejscu.

Zabijam by istnieć, istnieje by zabijaćWhere stories live. Discover now