Wstęp II

448 24 2
                                    


IWI'S POW:

Przeczesałam kieszenie. Nigdzie go nie znalazłam. To mogło spotkać tylko mnie. Rutyna od kilku miesięcy. Pech. Z drugiej strony, serdecznie Ci współczuję, złodzieju. Żeby pokusić się na taki telefon, naprawdę trzeba mieć nie po kolei w głowie.

Trudno, Patryk będzie musiał się domyśleć, że jakoś trafię. Spokojnym krokiem przeszłam kilka uliczek, i jestem. Park na Przedmieściach. Nie jest ładny, uroczy, ani nic z tych rzeczy. Jest mały, zaniedbany i brzydki. Ale go lubię. I bywam tutaj często. Zawsze spotykam się z Patrykiem przy drodze. To taki nasz, jakby, zwyczaj. Niedaleko jest kawiarnia, spożywczak, no i monopolowy, w którym nie bywam. Za to znajomi są stałymi bywalcami. No, może nie Patryk. To jedyny chłopak, jakiego znam, który zadaje się z możliwie najgorszym dla siebie towarzystwem i w ogóle to na niego nie wpływa. W dodatku jest całkiem lubiany. To inteligentny, spokojny, dobry chłopak. Moja mama go uwielbiała.

Kiedy jeszcze żyła, miałam w gimnazjum swoją kochaną paczkę. Należeli do niej Patryk, Michał, Andżelika i Ewa. Nie zapomniałam. Szok. Nie mam pojęcia co u nich. Zerwałam kontakt, chociaż nie mam pojęcia dlaczego. Z Patrykiem to co innego. Jest ze mną w klasie, w dodatku jest moim BFF. To on mi pomagał, wiedział o mnie wszystko. To on czynił ze mnie lepszą osobę. Spytacie, dlaczego użyłam czasu przeszłego. Cóż... aktualnie nic nie jest po staremu. Wszystko jest inne. Patryk nie kontroluje sytuacji i przeszkadza mu to. On też się zmienił. Jest bardziej wyluzowany, obojętny. Nie mam do niego o to pretensji. Po prostu, wszystko się zmieniło. Widocznie tak musiało być.

Nie ma go. Coś jest nie w porządku. Coś mi tu nie gra. Wiecie, ludzie się spóźniają i w ogóle, ale nie Patryk. On nie umie się spóźniać. Nie na nasze spotkania. Kiedyś biegł równe dwa kilometry, ale nie spóźnił się ani minuty. Miał tu być sześć minut temu. To nie możliwe. Coś musiało się stać. Boję się.

Nie mam telefonu. Nie mogę zadzwonić. Uspokój się, Iwona... Jest wszystko ok, jak zwykle szalejesz. Nie przejmuj się, on zaraz tu przyjdzie, pogadacie o wszystkim i niczym i będzie jak zawsze.

Nie przyszedł. Zaczęłam iść w stronę przystanku, na którym wysiada Patryk. To nie daleko, może pięćset metrów stąd. Włączyłabym muzykę, gdyby nie to, że - no tak - telefon. Chyba jednak jestem od niego uzależniona. Ale nie wytrzymam. W sytuacjach stresowych pomaga mi tylko muzyka. Albo zaczynam świrować. Kiedy zmarła moja matka, byłam z tatą w szpitalu. Kiedy dowiedziałam się o śmierci, darłam się w niebogłosy, rzucałam się i - z medycznego punktu widzenia - zagrażałam sama sobie. Trafiłam na psychiatrię. Płakałam tak długo, że nie jestem w stanie zliczyć dni. Tłumaczę sobie, że to leki które tam dostawałam ,,wymazały" moją osobowość, moje uczucia, mój charakter. W skrócie - całą mnie. Wiem, że tak nie jest. Po prostu to był punkt kulminacyjny. Początek złych zdarzeń.

Zaczęłam się trząść. Minęła mnie jakaś staruszka, która bacznie mnie obserwowała. Nie nazwała mnie ćpunką, może nie jest aż tak źle. Trafiłam na przystanek. Cholera, niedobrze. Następny autobus miałby za godzinę. A że nie ma z domu aż tak daleko, zapewne przyszedł by na piechotę, gdyby autobus mu odjechał. Czyli już powinien tutaj być. Mam czerwone i gorące policzki. Przejdę się do uliczki, na której jest kilka sklepów. Prawdopodobieństwo, że znajdę go w którymś z nich jest znikome, ale warto to sprawdzić.

Nie zdążyłam przejść stu metrów, kiedy zauważyłam jadącą karetkę. Na sygnale. Jechała wgłąb osiedla z domkami jednorodzinnymi. To nie może być Patryk, idiotko! Po prostu zaczęłam za nią biec. Nie biegłam długo, ale minęłam zapewne parę uliczek. Ani mi się śniło ujrzeć tam martw... Nie. Zauważyłam moich kumpli rozmawiających z funkcjonariuszem. I dwie młode kobiety, które ratownicy transportowali do karetki. Przykryte paskudnym folio-papierem. Martwe.

Zbladłam i podeszłam do policjantów. Zignorowałam nakaz oddalenia się. Po prostu podeszłam do znajomych. Byli kompletnie pijani. Usłyszałam, że trafią na izbę wytrzeźwień a potem na policję. Nie zauważyli mnie, a przynajmniej nie rozpoznali. Zaczęłam się rozglądać. Cienko kojarzę fakty, ale może mi się uda. Samochód, ambulans, krew, policjanci...

O. BOŻE.

Samochód... Patryka. Przełknęłam ciężko ślinę i zrobiłam parę kroków w przód. Siedział za kierownicą, miał zakrwawioną głowę i był cały sparaliżowany. Pamiętam tylko, że zaczęłam krzyczeć, żeby go ratowali, ale nikt nie zareagował. Krzyczano ,,Morderca!" i używano niecenzuralnych słów. A ja po prostu się rozpłakałam. Policjant zabrał mnie do auta. Dał mi tabletkę na uspokojenie i kazał zacząć opowiadać. Ale ja nie miałam siły. Nie przestawałam płakać, zadawałam mnóstwo pytań. Wtedy zrobili najgorszą rzecz, jaką mogli. Odwieźli mnie do domu. Przez tabletkę, którą dostałam zachciało mi się spać, więc po prostu poszłam do łóżka. Czekając na pobudkę i kolejne cierpienie. A czekało mnie go wiele.

Druga szansaWhere stories live. Discover now