Wstęp III b

361 22 2
                                    

PATRYK'S POW:

Po odebraniu telefonu od Iwony chciałem zejść do kuchni, zrobić sobie kanapkę z serem i przygotować się do wyjścia. Jednak w połowie drogi zatrzymał mnie mój młodszy braciszek, Wojtuś. Spojrzał na mnie swoimi wielkimi, błękitnymi oczami pełnymi zaciekawienia i dziecinnej radości. Przykucnąłem przed nim i uśmiechnąłem się szczerze. 

- Patyk, pobawisz się ze mną? - zapytał rozczulającym tonem. - Plose. Mama nie może.

- Wychodzę, młody. - odpowiedziałem mu poprawiając odstający kosmyk jego włosów.

- Gdzie? Mogę z tobą? Nudaaa... - nalegał. Właściwie, nie miałbym nic przeciwko, ale Iwi pewnie wolałaby pogadać o luźniejszych sprawach, zamiast niańczyć dziecko.

- Mhmm... Jak wrócę, zbudujemy wierzę z klocków. Taaką dużą. - odpowiedziałem gestykulując.

- Naprawdę?! - zapytał z entuzjazmem w oczach i podskoczył. - Ale wrócisz szybko?

- Pewnie. - wstałem zakładając grubą bluzę z kapturem. Chyba nie jest aż tak zimno? Jestem osobą która nienawidzi wszelkich kurtek, czapek, rękawiczek. Dla mnie to zbędne, i prędzej bym to wszystko pogubił niż jakoś na tym skorzystał. 

Kiedy zbierałem się do wyjścia, zatrzymała mnie moja matka. Spojrzała na mnie wymownie i wskazała dłonią kuchnię. Tymczasem Wojtek pobiegł do swojego pokoju oglądać bajkę, jak domniemam. Przewróciłem oczami i za chwilę zjawiłem się w kuchni. Jest ona duża, przejrzysta i dość nowoczesna. Nie mniej jednak nie podoba mi się. Dominuje w niej biel, i wszystko jest takie... minimalistyczne. Niby ładne, a jednak nie. Cóż tłumaczyć, po prostu wygląda nie zbyt starannie, jakby wszystko było wykonane "na odwal".

Spojrzałem na matkę pytająco. Nie miałem pojęcia o co chodzi, a mogło chodzić właściwie o wszystko.

- Wychodzisz? Zaczekaj. Musimy porozmawiać, nie mogę tego dużej przeciągać. - powiedziała w końcu. - Nie możesz jechać na szkolną wycieczkę, jest mi bardzo przykro. Nie mamy pieniędzy, a pięćset złotych to spory wydatek. - dodała. Przyznam szczerze, że byłem w niemałym szoku. Rodzice planowali wspólny wyjazd na Majorkę, a teraz mówią, że nagle nie ma pieniędzy. Coś mi tu nie grało.

- Ale jak to nie ma pieniędzy? Tak nagle? Coś się stało? Problemy z firmą? - zadawałem pytania.

- Mamy inne wydatki. - zobaczyłem jak do jej oczu napływają łzy. Natychmiast się odwróciła, potem usiadła na krześle i napiła się herbaty.

- Jakie? - przestraszyłem się szczerze. Chciałem podejść do mamy, ale ona odparła tylko, żebym został w miejscu, w którym stałem.

- Pamiętasz jak Wojtusia przez dwa tygodnie bolała główka, i chodziliśmy z nim po lekarzach? - starała się nie rozpłakać. - Potem zaczął wymiotować. Zaniepokoiłam się i poszłam z nim na tomografię, prywatnie. - nagle przerwała.

- Co... - zbladłem i zacząłem łączyć fakty.

- On ma raka... - rozpłakała się bez pamięci. - Guza na mózgu. - oparła głowę o stół i widziałem tylko, jak jej ciało zaczyna się samoistnie trząść. Poczułem ukłucie chłodu, nagle było mi zimno i słabo.

- Niemożliwe. - odpowiedziałem przełykając ślinę. - Nie wierzę w to. - starałem przestać się zadręczać, daremnie.

- Potrzebujemy pieniędzy. Na leczenie, potem rehabilitację... - wydukała tylko.

W tym momencie wyszedłem, zarzuciłem plecak na ramię i wsiadłem do auta. Pojechałem do baru. Nikt nie zapytał mnie o dowód osobisty. Znali mnie, ale zawsze przychodziłem z kolegami i to oni stawiali kolejkę. Myśleli, że mam osiemnaście lat. 

Zacząłem pić. Dużo. Straciłem większość pieniędzy z portfela. Wiem, że w pewnym momencie spotkałem znajomych. Kiedy nie chciano sprzedać mi już więcej alkoholu, postanowiłem zrobić sobie spacerek. Jednak nie byłem w stanie. Jeden z mniej pijanych kolegów mnie asekurował, potem wsadził do auta, na tylne siedzenie. Domagałem się prowadzenia. Na początku nie chcieli się zgodzić, chociaż sami byli pijani. W końcu jednak ulegli. Jechaliśmy, dopóki nie zaczęły się gwizdy, szarpania za ramiona, rzucanie różnymi przedmiotami. Nie mogłem zapanować nad kierownicą, zacząłem robić ósemki, a potem usłyszałem huk i zatrzymałem się. Obudziłem się czując na głowie krew. Rozejrzałem się. Widziałem karetkę, do której ładowano jakiś ludzi, radiowóz policyjny i moich znajomych rozmawiających z policją. Pomimo stanu, w jakim się znajdowałem, zrozumiałem, że popełniłem największy błąd w swoim życiu. W pewnej chwili zobaczyłem Iwonę, która pytała się o mnie ludzi zgromadzonych wokół. Nie byłem w stanie do niej podejść.

Obudziłem się w izbie wytrzeźwień, sam jak kołek. Stamtąd zabrano mnie do celi. Zadawano mi różne pytania, na które nie umiałem odpowiedzieć. Chciałem przypomnieć sobie, co właściwie zrobiłem, i prawda powoli do mnie docierała. Okrutna prawda. I wizja poprawczaka, a potem więzienia.

Miałbym ochotę zapłakać, ale nie byłem na siłach. Rzeczywistość mnie przytłaczała. Nie interesowało mnie z początku to, że zmarnowałem swoją przyszłość. Chciałem tylko zdrowia Wojtusia. Tylko, że ja mu nie pomogłem. Przysporzyłem rodzicom problemów, łez i cierpienia. Jednego dnia zawalił mi się cały świat. Jestem największym debilem jakiego widział świat. Matka chciała mnie odwiedzić, ale jej nie wpuszczono. Byłem cicho, cały dzień spałem albo siedziałem wpatrując się tępo w ścianę.

Zastanawiałem się, czy Iwi o wszystkim wie. I czy mnie nienawidzi. 

Pod koniec dnia przyszedł do mnie komendant pytając, czy wiem co tak właściwie się wydarzyło. Zaprzeczyłem.

- Wiem, ale i nie wiem. - odpowiedziałem blady. - Kim byli ludzie w karetce? - przeszedł mnie dreszcz.

- Oj, chłopaku, chłopaku. - policjant zmarszczył brwi. - Głupi jesteś. Coś ty najlepszego zrobił? 

- Spowodowałem wypadek pod wpływem alkoholu... - zacząłem oszołomiony.

- Wiesz, kogo potrąciłeś? Aleksandra Wojtczuk, lat 27. Do końca życia to inni będą o niej decydować i się nią zajmować. Świetnie, prawda? A, no i Andżelika Kujawiak, lat 24. Kobieta w ósmym miesiącu ciąży... Nie przeżyła. - powiedział z kamienną twarzą. Zbladłem i nie byłem w stanie się poruszyć. Poczułem na sobie pot.

- Ja... Zabiłem człowieka... - nie mogłem sobie uświadomić.

- Nie. Zabiłeś dwie osoby. Kobietę, i jej dziecko. - odparł komendant. - Zastanów się nad sobą. Czy było warto niszczyć przyszłość twoją i tych kobiet. Z pewnością nie było warto. - skończył i zostawił mnie samego.

Zacząłem płakać i krzyczeć bez opamiętania. Już nic się dla mnie nie liczyło. To ja mogłem tam zginąć, tak byłoby lepiej dla nas wszystkich. 

_______________________

Okej, nie jestem zbyt zadowolona z tej części, początkowo chciałam to jakoś rozdzielić, ale stwierdziłam, że nie ma sensu w przedłużaniu wstępu. Natłok wydarzeń we wstępie, później wszystko się wyjaśni. To było zaplanowane, celowe i nie jest brakiem pomysłów na rozdziały, które de facto jeszcze się nie zaczęły. :) Jeśli ktoś czegoś nie rozumie odnośnie np. relacji z poszczególnymi osobami, to rozwinie się jeszcze w kolejnych rozdziałach. Zachęcam do dalszego czytania, komentowania. :* Dziękuję, że jesteście. <3 Jeśli macie jakieś uwagi etc, możecie je do mnie kierować. Pozdrawiam. :*

Druga szansaWhere stories live. Discover now