6. Włamywacz.

679 100 7
                                    


- Ej, ty! Tak, ty tam! Ten dziwnie ubrany!

Uniosłem cylinder i prawie dostałem zawału. Nade mną stało jakieś wytapetowane monstrum.  Patrzyło na mnie spod zbyt mocno umalowanych oczu i prychało ze złością.

- O co chodzi?

- To teren prywatny. Wynocha! - babsko chwyciło mnie za ramię i zaczęło szarpać. Wkurzyłem się. Już nawet na ławce sobie poleżeć nie można? I tak nie miałem domu. Zerwałem się i wymierzyłem w nią moją drewnianą laską.

- Jeszcze raz mną szarpniesz...- wycedziłem zimno i spojrzałem na nią groźnie moim jednym okiem. Otwór po drugim był zakryty tą samą czarną przepaskę którą kiedyś dał mi Beleth. Kobieta cofnęła się.

- Grozisz mi? - wydęła usta. - Nie boję się ciebie. Ja i mój mąż mamy mnóstwo pieniędzy i znakomitych prawników. Tylko mnie dźgnij tym patykiem, a zajmą się tobą odpowiednie służby.

Myślałem że ją zabiję. W porę jednak przypomniałem sobie, że utraciłem moce.

Prychając ze złością spojrzałem na nią i opuściłem laskę. Kobieta uśmiechnęła się z triumfem.

- A teraz proszę opuścić moją posesję  - spojrzałem na nią niechętnie.

- Oczywiście, ty wytapetowana żmijo. Już stąd znikam. A...-nagle coś mi przyszło na myśl.

Kobieta spojrzała na mnie z zdziwieniem.  Zbliżyłem się do niej i szepnąłem na ucho.

- Niedługo wasza rodzina zbankrutuje. Zobaczymy, kto wtedy będzie się śmiał.

Nie kłamałem. Gdy byłem jeszcze demonem miałem niejasne wizje tego, co wydarzy się w najbliższej przyszłości. Może i nie mogłem przewidzieć podstępu Pinesów, ale co do bankructwa Northwestów byłem pewien.  Kobieta zesztywniała i cofnęła się. Uwierzyła mi. Zaśmiałem się jej prosto w twarz i opuściłem ich "wielką" posiadłość.

Nie wiem  dlaczego,ale nogi zaprowadziły mnie prosto pod Mystery Shack.  Zerknąłem przez okno, ale nikogo nie było. Drzwi były uchylone. Postanowiłem wejść.

W tym miejscu możecie pomyśleć, że zwariowałem. I pewnie niezbyt się mylicie. Kto normalny wchodzi do domu swoich największych wrogów? Ale wtedy byłem zdesperowany.  Bez mocy, bez rodziny na dodatek bardzo głodny. Bezbronny jak szczeniaczek. Chlip, chlip.  No dobra, wracajmy do opowieści.

Więc kiedy już wszedłem od razu rzuciłem się do lodówki. Na szczęście było tam jeszcze udko kurczaka. Pewnie obiad z poprzedniego dnia. Nalałem sobie herbaty i nagle usłyszałem wrzask.

- Włamywacz!

Cholera wrócili! 

Odwróciłem się do nich z moim firmowym uśmiechem. W progu stał Stanley, który mierzył mnie nienawistnym spojrzeniem. W ręce trzymał pałkę. Za nim stała przerażona dziewczynka.

Co on zamierza z tym zrobić? 

Przełknąłem nerwowo ślinę.

- D-dzień dobry...

Nie powiedziałem nic więcej bo facet zamierzył się na mnie i już po chwili leżałem nieprzytomny na ziemi. Niezłe rozpoczęcie znajomości.

My StoryWhere stories live. Discover now