Rozdział 7

233 20 2
                                    

  - Możemy zakończyć już tę maskaradę ? - warknęła dziewczyna. Czuła jak chłód przeszywał jej ciało, zimne krople deszczu spływają po jej twarzy a mokra suknia lepi się do jej ciała. Stała na podwyższeniu między dwoma strażnikami: prawy trzymał skutego Matteusa a lewy Vincenta. Oboje mieli głowy pochylone, wpatrywali się uważnie w stojący przed nimi tłum. Część stała zupełnie cicho, inni coś mamrotali, jeszcze inni trzymali w dłoniach skryte pomidory ci najbardziej wysunięci rzucali bluzgami. Jedynie niewielka część ludności stała z dala, w kapturach kryjąc swoje spojrzenia i przyglądając się całej farsie.

- MORDERCY! - wrzasnęła kobieta z tłumu. Poirytowana, zziębnięta młoda królowa zrobiła krok w przód. Jej ciemnoczerwona suknia, wykonana z najlepszego aksamitu, zrobiła się jeszcze ciemniejsza pod wpływem deszczu. Materiał prawie całkiem przesiąkł deszczem. Pięknie ułożone loki pozostały jedynie w jej pamięci. Ciepła narzuta na plecy, którą podarowano jej kilka dni temu od jednego z bogatych kupców, nie sprawdzała się w takie zimne, deszczowe dni. Tak więc chłód, zimno, deszcz - to wszystko podsycało zdenerwowanie królowej.

- To tylko wasze insynuacje - powiedziała zimno Wiktoria - Nie udowodniliście nic! Sądźcie ich tak, jakbyście chcieli by was sądzono! Ten proces trwa już trzy godziny a prócz waszych krzyków nie usłyszeliśmy nic zupełnie konkretnego. Ja tracę swój czas, nie mówiąc już o zdrowiu, na niepotrzebne mi zupełnie krzyki. Mogłabym być w tym czasie z Radą, wykonywać swoje obowiązki oraz polepszać życie całego społeczeństwa.

- Więc jaką decyzję podejmujesz, księżniczko? - zapytał w końcu dowódca straży. Przesiąknięta deszczem księżniczka spojrzała na niego. Usta miała już blade z zimna, jej ciało drżało gdy tylko zawiał lekki wiatr. W oczach strażnika dostrzegła politowanie.

- Uwolnijcie ich -zamknęła oczy zmęczona - Ja zajmę się kontrolą Vincenta oraz Matteusa. Wy pilnujcie ludzi. Dziękuję za pomoc, dowódco. Jest nieopisana - skłoniła się nisko, odwróciła się po czym uniosła swoją suknię by nie ubrudzić jej od błota i zeszła po drewnianych schodach. Poślizgnęła się, kiedy to złapał ją Vincent. Spojrzała, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, w jego szmaragdowe oczy. Zawierały tak wiele nieznanego jej dotąd ciepła, jakby tylko czekał na moment gdy będzie mógł ją trzymać w ramionach. Rumieniec wstąpił na jej policzki, kiedy ścisnął ją w talii mocniej. Wewnątrz niej pojawiło się ciepło. Bardzo szybko zostało zabite przez pełne bólu spojrzenie Matteusa, który stał przy drugim końcu platformy. W ciągu kilku minut zniknął. Vincent zaś zaniósł młodą księżniczkę do powozu. W środku czekały na nią ciepłe poduszki. Ułożyła się na nich wygodnie, choć droga do zamku nie była daleka. Wolała wpatrywać się w intensywne kolory materiałów, niż w szary świat. Kiedy jednak tylko ułożyła głowę na jednej z nich, od razu zasnęła. Obudziła ją służąca, która delikatnie szturchnęła jej wątłe ramię. Księżniczka podziękowała jej uśmiechem, przeciągnęła się po czym ruszyła w kierunku sypialni. Poczuła, że musi odespać ten ciężki poranek. Wczorajsza zabawa była cudowna, nic bowiem nie relaksuje lepiej niż zabawa w dobrym towarzystwie. Niestety, pojawiły się też kłopoty które ten nastrój jej odebrały.

Kiedy stukot jej kroków zaczął odbijać się od ścian, od razu dobiegła do niej Małgorzata.

- Gdzie Ty łazisz?! - naskoczyła na nią - Twoja kuzynka Konstancja umiera w łożu, a ty jako gospodyni gdzieś się szlajasz! Jak ci nie wstyd!

- Proszę o spokój - starała się zachować trzeźwy ton. Dzisiejszego ranka musiała wstać równo z pierwszymi promieniami słońca, więc zmęczenie szybko dawało się jej we znaki - Ciociu.. nie wiem, co się stało. Może Konstancja się zatruła czymś, w końcu jadła na wczorajszej uczcie jak opętana, a Ty od razu wołasz, że umiera...

Wbrew TradycjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz