Rozdział I

71 14 7
                                    

Stała nieruchomo, wpatrując się w języki ognia liżące ściany budynku, który wyglądał całkowicie obco.

Nigdy by nie pomyślała, że ten budynek, to właśnie miejsce, w którym się wychowała, gdzie przeżyła wiele cudownych chwil. Nie czuła się z tym źle. W żadnym wypadku. Wiedziała, że kiedyś ją znajdą i będą chcieli się jej pozbyć. Nie spodziewała się jednak, że nastąpi to tak szybko i to w najmniej oczekiwanym momencie. W tamtej chwili przeszło jej przez myśl, że wolałaby mieć trochę czasu. Szkoda jej było osób znajdujących się w domu, kiedy ktoś podłożył ogień. Niestety, nie zdążyła na czas. Nie mogła niczego z tym zrobić i nie powinna się o to obwiniać. A jednak cały czas zaprzątała jej głowę jedna myśl. Dlaczego akurat wtedy? Na pewno wiedzieli, że nie będzie jej w domu. Nawet gdyby zjawiłaby się trochę wcześniej, nic by jej nie groziło. Znajdowała się w odpowiedniej odległości od miejsca zdarzenia. Już z daleka zauważyła by iskrę, a co dopiero wielki ogień.
Ekipa ratunkowa przyjechała już dawno. Strażacy byli w trakcie uspokajania tłumu ludzi, który koniecznie chciał się dowiedzieć kto zginął, przez co nie pozwalał dokończyć im akcji. Policja gdzieś w kącie właśnie spisywała zeznania od kobiety, która podobno widziała zajście. Ale dlaczego nikt się nią nie zainteresował? Czyżby nie uznali jej za nikogo ważnego? A może po prostu wiedzieli, że nie wniosła by niczego pożytecznego do sprawy, bo przecież nie było jej wtedy. Niczego nie rozumiała.

Wiedziała jedynie, że powinna opuścić tamto miejsce. Prędzej czy później, ktoś się zorientuje, że przeżyła, a wtedy przyślą OPS i inne znienawidzone przez nią organizacje, które chciałyby umieścić ją w rodzinie zastępczej lub nawet i w domu dziecka. Było jednak już za późno. Koło niej z piskiem opon zatrzymał się potężnie wyglądający samochód. Nie umiała określić jakiej marki, ale na pewno był drogi. W mgnieniu oka wysiadły z niego dwie kobiety, oraz dwóch masywnych mężczyzn z szerokimi barami. Od razu było wiadomo, że nie ma z nimi najmniejszych szans. Kobiety, które były do siebie zaskakująco podobne (nawet chód miały taki sam) podeszły do niej z obojętnymi minami i wzrokiem wbitym w przestrzeń za nią. Wiedziała na co się patrzą, nie mogła się mylić. Właśnie w tej chwili pozostałości po budynku runęły i po całej okolicy rozległ się groźny i donośny huk. Czyli koniec. Nie ma już nawet co się łudzić, że ktoś przeżył, nawet jeśli tak było do tamtej chwili, to po zawaleniu się już i tak wyniszczonych resztek budynku nikt nie miał szansy wyjść z tego cało. Inni też do tego doszli. Było to widać po ich zachowaniu. Strażacy powoli i ospale przystąpili do gaszenia już schylającemu się do końcowi pożaru. Kobiety, jak sądziła w średnim wieku, wymieniły pośpieszne spojrzenia i ponownie ruszyły w jej kierunku. Nie chciała się rzucać, uciekać, ani ich wyzywać. Postanowiła grzecznie się poddać. Aż nagle ni stąd ni zowąd na parking wjechał na pewno nie tańszy od samochodu motocykl. Rozpoznała kierowce. Szybko oceniła sytuację i wiedziała, że ma szansę. Pędem ruszyła ku znajomej postaci.

•••

Hejka :') Z góry przepraszam za beznadziejność tego opka, ale był on pisany już jakiś czas temu, na innym profilu. Po prostu przenoszę napisane już rozdziały i postaram się doprowadzić tę historię do końca. :)) Prosiłabym o pozostawienie po sobie śladu w postaci komentarza, bądź gwiazdki. ♥

Grzeszny Płomień Where stories live. Discover now