Rozdział 21

919 70 61
                                    

Tris

Dość długo jedziemy samochodem, który prowadzi Peter. Na zewnątrz robi się jasno, wstaje nowy dzień. Ogarnia mnie dziwny nastrój, tak jakbym rodziła się na nowo.

Wyjeżdżam stąd. Za niedługo znów zobaczę Tobiasa...

Ta myśl jest taka radosna, że nie mogę pozbyć się z uśmiechu z twarzy, nieważne ile razy próbowałabym go zdmuchnąć, to on i tak zostaje.

- Mamusiu, dlaczego jesteś wesoła? - Pyta Teddy.

- Bo wracamy do domu, kochanie - odpowiadam i całuję jego główkę.

- Jakiego domu? - Marszczy zabawnie brwi.

- Do naszego prawdziwego domu. Do twojego tatusia.

- Mojego tatusia? - Powtarza i jego twarzyczkę rozświetla szeroki uśmiech. Wiem, że bardzo chciał spotkać swojego tatę. Nareszcie spełni się jego marzenie.

- A gdzie wuja Tyler? - Pyta nagle, a mnie oblewa zimny pot. Jak mam mu wytłumaczyć śmierć? To strasznie trudne i przykre.

- Wujek musiał odejść do innego miejsca, wiesz? - Zaczynam niepewnie.

- Jakiego?

- Takiego, gdzie już niczym nie musi się martwić i nic go nie boli. Tam - wskazuję na błękitne niebo.

- A czy będę mógł go odwiedzić? - Pyta, a moje oczy wypełniają się łzami.

- Nie, kochanie. Ale wujek na pewno patrzy na ciebie z góry i będzie twoim aniołem stróżem. Za każdym razem, kiedy spojrzysz na niebo to wiedz, że wujek cię z niego obserwuje. Nie zostałeś sam - tłumaczę, tuląc do siebie synka. Potrzebuję go.

- Cześć wuja Tyler - Teddy zaczyna machać rączką w stronę okna. - Mam nadzieję, że dobrze się czujesz - i posyła buźkę do nieba, przez co kompletnie się rozklejam.

Ted bardzo przywiązał się do Tylera, który traktował go jak własnego syna. Wiem, że teraz będzie za nim strasznie tęsknił, tak jak ja. Chyba nigdy nie pogodzę się do końca ze śmiercią Tylera. On powinien teraz uciekać z nami... Boli mnie to, że musieliśmy zostawić tam jego ciało, w miejscu, gdzie przez taki długi okres byliśmy więzieni. Jednak czasami pocieszam się myślą, że zazwyczaj wyglądał na szczęśliwego. Gdyby nie to porwanie, to wychowywałabym Teda razem z Tobiasem, z dała od Tylera. A tak miał nas oboje na wyłączność. Na pewno bywały momenty kiedy czuł się dobrze. Tak jak ja - narodziny Teda, jego pierwsze słowa, pierwsze kroki... Pocałunek z Tylerem, przyznanie się, że go kocham... To były szczęśliwe momenty, które już zawsze zachowam w pamięci.

>>>

Podjeżdżamy do miejsca, gdzie znajduje się pełno wielkich machin, które chyba nazywają się samoloty. Przeraża mnie ich wielkość, jak coś tak dużego jest w stanie unieść się w powietrze i nie spaść? To strasznie dziwne.

Peter parkuje auto i pospiesznie z niego wysiadamy. Nie odzywamy się ani słowem tylko podążamy za brunetem, który kieruje się do jednego z mniejszych samolotów. Naciska kilka przycisków na kontrolującym padzie, ukradzionym Evelyn i podchodzimy bliżej.

- Dobra, nasz pilot jest pod moją kontrolą, więc powinno pójść gładko - wyjaśnia Peter.

- Mamusiu, co to jest? - Pyta Teddy, wytrzeszczając oczka.

- To jest samolot. Zaraz nim polecimy do domku - odpowiadam.

- Polecimy? Tam wysoko? Może spotkamy wuje Tylera?

Wzdycham ciężko. Mój synek jest bardzo inteligentny jak na swój wiek. Czyżby przyszły Erudyta?

- Niestety, będziemy za nisko, żeby się z nim zobaczyć - uśmiecham się smutno.

- Szkoda - mówi Teddy. - Tęsknię za nim.

- Ja też, kochanie.

Peter przywołuje nas ruchem ręki, więc zaczynamy iść w jego stronę. Wspinamy się po metalowych schodach i wchodzimy do samolotu. Rozglądam się i wybieram miejsce przy oknie. Teddiego sadzam na moich kolanach.

Po drugiej stronie usadawiają się Caleb i Peter.

- Witam, nazywam się Stan i będę waszym pilotem podczas tej podróży. Naszym celem jest Chicago. Proszę zapiać pasy i nie odpinać ich do czasu, gdy nie usłyszycie wyraźnego pozwolenia.

Wracamy do domu...

CDN.

INNA (4)Where stories live. Discover now