Pożar -4-

3.2K 335 34
                                    

Wciąż trzymając kartkę z kopertą w ręce, szybko podeszła do niskich drzwi mieszczących się koło łazienki. W schowku panował typowy dla takiego miejsca bałagan. Trzymała tam kartony z różnymi, na co dzień nieużywanymi, rzeczami. Bez zastanowienia podniosła małe, kartonowe pudełko leżące w kącie, po czym wyszła kierując się do swojej sypialni. Usiadła przy biurku koło rzadko odwiedzanego przez nią łóżka. Położyła karton na blacie i go otworzyła. Pierwsze co zobaczyła to zdjęcia, które przywracały ciężkie wspomnienia. Stos obrazów przedstawiających wielki, strawiony ogniem dom oraz zniszczone pokoje. Pod spodem leżały różne wycinki z gazet. Na jednym z nich tytuł brzmiał; „Tragedia w dzielnicy Kensington" , a na innym „Pożar osierocił dzieci". Cicho westchnęła przeglądając dalej zawartość pudełka. Na samym dnie leżało jeszcze jedno zdjęcie. Na pierwszym planie widać było szczęśliwą, czteroosobową rodzinę. Rodzice byli ubrani na czarno i oboje uśmiechnięci. Mężczyzna, o wiele wyższy od swojej żony, miał krótkie, kasztanowego koloru włosy oraz szare, duże oczy. Kobieta była niską brunetką z niebieskimi oczami. Dorośli obejmowali się, a przed nimi stały dwie dziewczynki. Jedna starsza, wyższa i wyprostowana lekko się uśmiechała. Miała na sobie zwykły, szary sweter i spodnie. Druga, młodsza i niższa, z wesołą miną stała na jednej nodze, a ręce trzymała pod brodą, przybierając pozę à la księżniczki. Nosiła różową koszulkę oraz niebieską spódniczkę. Można było stwierdzić, że wokół niej panuje szczęśliwa aura. Wyróżniała się na tle szarości reszty osób na zdjęciu. Za nimi widać było park, pełen ludzi. Zdjęcie najprawdopodobniej zrobione było tak jakby przy okazji. Obserwując obraz, mimowolnie na twarzy Margo pojawił się uśmiech, po czym szybko włożyła do pudełka kopertę z wiadomością. Zerwała się z krzesła i odstawiła karton na swoje miejsce w schowku. Nie lubiła przeglądać pamiątek.

Umyta, ubrana, aczkolwiek naczczo Margo wkładała płaszcz by wreszcie wyjść z domu. Cały dzień nie miała ochoty nic zjeść, bo w żołądku czuła wielką gulę. W jej głowie panował wielki chaos, którego przez cały czas nie mogła uporządkować. 
Gdy upewniła się, że zostawiła mieszkanie czyste, zamknęła za sobą drzwi i włożyła klucze do kieszeni. Nigdy nie nosiła torebek, bo uznawała je za niepotrzebne. Ruszyła schodami na sam dół wieżowca, ponieważ panicznie bała się windy. Mieszkała w całkiem nowym i drogim budynku, więc strach, że dźwig osobowy się zatnie albo zepsuje był bezsensowny. Amy nie raz próbowała ją namówić i przekonać, że nic się nie stanie. Zaczęło się, gdy Margo zobaczyła film z wypadkiem w windzie, później przeczytała gazetę, również opisującą podobny incydent, a na końcu sama była świadkiem. Tak jej to utkwiło w psychice, że za żadne skarby do niej nie wejdzie.

Jak tylko zeszła na dół, co zajęło jej dłuższą chwilę, bo mieszkała na najwyższym piętrze, ruszyła w stronę pub'u. Wiatr uderzał w jej twarz, więc postawiła kołnierz swojego płaszcza. Idąc, przyglądała się mieszkańcom Londynu. Robiła to tak często i tak niedyskretnie, że speszeni przechodnie czasami omijali ją szerokim łukiem. Przez zimne powietrze opatuliła się mocniej płaszczem. Gdy doszła do miejsca spotkania, weszła do budynku. Oczywiście ludzi nie brakowało. Wiele gości pub'u już bawiło się w najlepsze pijąc alkohol i opowiadając sobie jakieś historie. Jak zwykle, przy barze siedzieli ci sami mężczyźni, którzy poprawiali wódką swoje złe samopoczucie wywołane, przez nieudane związki. Margo już znudziła się obserwacja pomieszczenia i poszła w głąb lokalu. Zobaczyła Johna, który już na nią czekał. Usiadła koło niego, od razu zamawiając dwa piwa u barmana.
– Jak ci minął dzień? – spytał się.
– Wolisz nie wiedzieć – odpowiedziała i spojrzała na swojego nowego kolegę. Zmarszczyła brwi i zrobiła minę jakby chciała o coś spytać, ale się zawahała. John to zauważył.
– Okej, masz pytanie. Śmiało – uśmiechnął się zachęcająco.
– Czemu wróciłeś do Londynu? – spytała, a oczy Watsona zrobiły się nagle okrągłe.
– Przepraszam, co? – czuł się zakłopotany. Nie wiedział o co jej chodzi.
– Byłeś na wojnie, czemu wróciłeś? – powtórzyła pytanie. Dopiero po chwili odpowiedział.
– Zostałem ranny na polu walki. Skąd wiedziałaś, że byłem w wojsku? – wziął łyk piwa.
– Twoja fryzura i postawa na to wskazuje. Schodzącą już opaleniznę masz na twarzy, a na przedramionach nie. Byłeś w takim razie za granicą, ale się nie opalałeś. Jesteś smutny. Do tego siedzisz sam przy barze, więc jesteś samotny, co tylko potęguje chandrę. Widziałeś również wiele brutalnych śmierci, zbyt dużo na jedno życie – powiedziała na jednym oddechu.
– Przypominasz mi trochę mojego przyjaciela, który również to zauważył przy pierwszym spotkaniu – zaśmiał się pod nosem. – Byłem lekarzem wojskowym. Gdy wróciłem miałem duży kłopot z dostosowaniem się do życia w cywilu – wytłumaczył.
– Masz tytuł doktora? – spytała popijając piwo.
– Tak, ale nie musisz go używać. Wystarczy... John – znowu się zaśmiał. – To teraz pomówmy o twojej przeszłości – zaproponował.
– Były lepsze i gorsze momenty. Jak to u każdego – wyjaśniła wzruszając ramionami. – Skończyłam filologię, napisałam cztery książki, przygarnęłam siostrę pod swój dach – odparła patrząc na Johna.
– A dzieciństwo? – spytał unosząc brwi do góry. Minęła dobra chwila, zanim Margo odpowiedziała.
– Kiedy miałam 14 lat moi rodzice zginęli w pożarze. Do 18 roku życia mieszkałam z siostrą u babci – wzięła duży łyk piwa.
– Jacy oni byli? – tego pytania się nie spodziewała.
– Rodzice? Byli dobrzy, bardzo się kochali. Z zawodu lekarzami, więc większość czasu spędzali poza domem – powiedziała.

– Jak zniosłaś ich śmierć? – zadał trudne pytanie, a Margo popatrzyła mu w oczy i nie odpowiedziała. – Przepraszam, nie powinienem – jak to powiedział, usłyszeli krótki dźwięk dobiegający z jego kieszeni. Wyjął telefon i przeczytał sms'a. Westchnął. 

– Co się stało? – odezwała się, gdy schował urządzenie.
– Mój współlokator mówi, żeby wrócił do domu. Nudzi mu się – powiedział zmęczonym głosem Watson. – Wiem, że to dziwne, ale muszę lecieć do niego. Przepraszam. Może jeszcze się kiedyś spotkamy?
– Z chęcią, tu masz mój numer – Margo sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyjęła wizytówkę. Trzymając ją charakterystycznie pomiędzy palcem wskazującym i środkowym, wręczyła kartę Johnowi. – Jak chcesz, mogę cię odprowadzić. Nie mam dzisiaj kompletnie nic do roboty – westchnęła, po czym spojrzała na niego z nadzieją w oczach.
– Jasne, moje mieszkanie jest bardzo blisko stąd – uśmiechnął się ciepło.
Wstali, zapłacili i wyszli z coraz bardziej zaludnionego pub'u. Szli wolnym krokiem, nie spieszyli się. Skręcili w Siddons Lane, a później w Baker Street. Znaleźli inny temat do rozmowy, na tyle ciekawy, że go nie wyczerpali gdy do dotarli do drzwi, na których Margo zauważyła numer 221b.

We lost it to trying || S.H ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz