- Pobudka, pobudka... - cichy głos Moriartiego przy uchu, wywołał u Sherlocka silny wstrząs. Otworzył szeroko oczy, ale na szczęście obok nie było nikogo.
Zajęło mu chwilę, by zorientować się, gdzie właśnie się znajduje.
Był w szpitalu w Barts. Siedział na korytarzu. Został posadzony tutaj, gdy był nieprzytomny. Zapewne sanitariuszom nie podobało się to, że pouczał ich w kwestii zajmowania się poszkodowanym i nie byli na tyle mili, by położyć go na jakimś wolnym łóżku.
Stanął na równe nogi, a jego serce zaczęło szybko bić.
Babette!
Sanitariusze byli jednak na tyle ludzcy, że zostawili go przy sali, w której umieszono Babet.
Zobaczył ją przez otwarte drzwi.
Spała.
Powoli wszedł do środka. W pokoju było ciemno, więc musiał spać długo. Spotkanie z Moriarty miało miejsce, gdy było jeszcze jasno na zewnątrz. Jednak nieważna była teraz godzina.
Stanął w nogach jej łóżka, opierając dłonie na metalowym oparciu.
Babet wyglądała na taką drobną w tym i tak małym już łóżku. Podpięta była do aparatury.
Jaka blada...
Sherlock nie zauważył, żadnych opatrunków, ale coś mu nie pasowało. Sięgnął po kartę pacjenta zawieszoną na oparciu.
***
- Sherlock? – zapytał zaniepokojony John, gdy o godzinie dwudziestej pierwszej odebrał telefon.
Zaskoczony Sherlock mrugnął kilka razy powiekami.
Kiedy wyszedł z pokoju Babet i zdążył wybrać numer do Johna? Nie pamiętał nawet, jak znalazł się na zewnątrz szpitala i nie pamiętał nawet momentu, gdy odpalał papierosa, którego trzymał teraz w wolnej dłoni.
- John... czy mógłbyś przyjechać do szpitala w Barts? – jego głos był dziwnie cichy i zachrypnięty.
- Tak. Oczywiście. Co się stało? – w Johnie narastało poczucie niepokoju. Skrócił wybuch emocji w kilka słów.
- Mnie nic nie jest, ale Babet... jest w śpiączce. – każde kolejne słowo przychodziło mu z trudnością.
- Chryste! Jak to się stało?!
- John, Proszę. Przyjedź. To nie jest rozmowa na telefon.
- Dobrze. Zaraz będę.
***
- Pogadaj z nim, John. Ja poszukam Babet... - powiedziała Mary, gdy zobaczyła Sherlocka stojącego na zewnątrz szpitala.
- Dobrze... - ucałował żonę w policzek, po czym skierował się w stronę przyjaciela. Sherlock ani drgnął. Wpatrywał się w swoje buty, trzymając w lewej dłoni papierosa. – Sherlock... - stanął naprzeciwko niego. Nie wiedział nawet, co powiedzieć.
Sherlock ocknął się. Znał ten głos. To głos jego przyjaciela.
- Moriarty... pojawił się. Zrzucił Babette z chóru w kościele. Nie mogłem nic zrobić, nic... - gdy skończył mówić, powoli podniósł wzrok na doktora.
Johna przeszedł dreszcz na samo wspomnienie nazwiska największego psychopaty, jakiego znał.
I ta biedna, krucha istota, jaką była Babet, spotkała się z nim twarzą w twarz. Czy była odważna?
CZYTASZ
Uczennica Sherlocka Holmesa
FanfictionMoriarty żyje... Johna nie ma... Ściana już dzisiaj oberwała... Lestrade nie ma ciekawych zleceń... Przychodzą do mnie debile, nie klienci... Nudy... Plastry nikotynowe skończone... Struny palą się od ciągłego grania... Potrzebują pr...