Rozdział szósty

1.4K 126 10
                                    

Paradoksy, gdy zabiłeś mnie tysiąc razy
A mimo to ja wciąż tu jestem.

Siedziałam w pustym pokoju przy otwartym oknie, choć zimny wiatr porządnie owiewał mi ramiona. Nie mogłam pojąć zachowania Adama. Wówczas zachowywałam się jak egoistka i żądałam od innych ciepła i zrozumienia. Karma wraca, zawsze. Bez względu na to czy ukryjesz się w Berlinie, czy na końcu świata, wracasz. A ona czeka.
Westchnęłam ciężko, wypuściłam z płuc nikotynowy dym i przymknęłam okno. Bałam się zasnąć. Koszmary nie dawały mi spokoju. Jeśli ktokolwiek kiedyś powiedział, że aborcja to nic takiego, to nigdy nie dawajcie temu wiary. Wyrzuty sumienia wygryzały mi zdrowy rozsądek, a bolesność wyobrażeń zatruwała przyszłe jutro. Właściwie, przyszłe jutro w ogóle dla mnie nie istniało. Oczyma wyobraźni widziałam mojego małego skarba, który teraz trzymałby mnie za rękę i powoli zasypiał.
Uniemożliwiłam łzom wypłynięcie. Dlaczego przeszłość tak cholernie nie daje o sobie zapomnieć?
Zapięłam guziki dużego, ciepłego swetra, związałam długie włosy w kitkę i pociągnęłam nosem. Pragnęłam towarzystwa i przede wszystkim słów wyjaśnień od Adama. Budziła się we mnie złość na jego zachowanie, nie wiedziałam, czy było to słuszne uczucie. Założyłam buty i trzasnęłam za sobą drzwiami.
Był czwartek. Wieczór oblewał ulice swoim mrokiem, blask latarni na drugiej ulicy przecinał mroczne, ciemne niebo. Przyglądałam się temu z żalem, jakby to one były winne całemu złu, jakiego doświadczyłam. Bzdura. Splunęłam zupełnie nie po dziewczęcemu i weszłam do kamienicy. Dokładnie pamiętałam, które drzwi były drzwiami Adama. I nie wiem dlaczego, ale zapukałam.
Raz.
I drugi raz.
A kiedy doszłam do wniosku, że to nie ma sensu, otworzył. Był tylko w spodniach, umięśnione choć smukłe ciało na chwilę zbiło mnie z tropu. Na mój widok wyprostował się sztywno i podniósł do góry ciemne brwi.
- Cześć - powiedziałam usiłując brzmieć jak najbardziej naturalnie.
- Wejdź - otworzył szerzej drzwi, tym samym zapraszając mnie niechętnie do środka. Nic się nie zmieniło; jak zwykle panował bałagan złożony z rozrzuconych ubrań, butelek i petów. Naciągnął na siebie koszulkę, a ja podziękowałam za to w duchu. Inaczej musiałabym pilnować nachalnego wzroku.
- Po co przyszłaś? - zapytał siadając na kanapie. Przysiadłam na drugim końcu miękkiego siedzenia.
- Porozmawiać - odrzekłam, zakładając za ucho przeszkadzający mi kosmyk.
- O - odpowiedział tylko i jakby czekał.
- Dlaczego nie chcesz mnie widzieć? - zaczęłam nerwowo. Cała pewność siebie zniknęła. To był zły pomysł.
- Nie chcę cię widzieć i zaprosiłem cię do środka? - zmarszczył brwi, a w jego wypowiedzi zabrzmiała nuta ironii. To był ten nieprzystępny Adam, który zamykał się wraz z uniknięciem spojrzenia.
- Wtedy. Ominąłeś mnie.
Milczał. Wyłamywał sobie palce. Jakby własne dłonie były ważniejsze ode mnie. Może i tak było?
- Nawet nie odpowiesz - stwierdziłam smutno. Czułam się niechciana - nawet na mnie nie spojrzysz.
- Po co mam patrzeć? - nie podniósł wzroku.
- Co się stało?
- Nie rozumiem dlaczego mnie o to pytasz.
- Chcę wiedzieć. Kiedyś nas tyle łączyło...
- Ta - przerwał mi prychnięciem. - Kiedyś.
- Nie zrozum mnie źle. Nie chcę do niczego wracać. Myślałam, że chociaż porozmawiamy jak dawni znajomi - oświadczyłam i przeklnęłam się w duchu. Znów okłamałam samą siebie.
- O nienarodzonym, naszym dziecku? - wyrzucił z siebie jednym tchem, a następnie spojrzał na mnie wyprutymi z uczuć oczyma.

_______
Bu! Jak długo zbierałam się żeby cokolwiek napisać. Brak chęci mnie dobija. Ale, oto jest!
Buziaki :)

Paradoksy Where stories live. Discover now