»1«

24 3 1
                                    

—Kochanie, uciekaj!!!

—Mamusiu... Ale dlacego? Co se...

— Uciekaj! Później ci powiem! — matka podbiegła do małej dziewczynki i ucałowała ją w czoło — kocham cię Erin...

Dziewczynka ostatni raz przytuliła się do swojej mamy i wybiegła tylnymi drzwiami na podwórko.
Gdy Erin głodna, odwodniona, uznała że już może wrócić do domu, nikogo nie było.
—Mamusiu! Już jestem! — wołała Erin zaglądając pod stół, za zasłony, za kanapę.
Dziecko biegało w te i we wte szukając rodzicielki.
Pewna kobieta usłyszała krzyki Erin.  Blondwłosa kobieta weszła do budynku, z którego dochodził krzyk. Szybko zmieniła maskę z silnej i pewnej siebie na przestraszoną i przejętą losem dziecka.
Erin siedziała zapłakana na środku pokoju tyłem do wejścia.

— Jak się nazywasz? — zapytała dorosła. 
Miała bardzo podobny głos do mamy sześciolatki.
Dziewczynka szybko wstała i obróciła się twarzą  w stronę kobiety. Brązowooka  zapłakana z cieniem nadziei, popatrzyła na przybyszkę.

— ty nie jeste mama? — zapytała dziewczynka.

— nie...- nieznajoma delikatnie pokręciła głową. - jak się nazywasz?

—Jestem Erin i mam — tu pokazała sześć palców — tyle lat. A pani?

— Ja jestem Florence, mam dwadzieścia siedem lat - uśmiechnęła się najłagodniej jak tylko umiała. -  Chodź zaprowadzę cię do domu.

tu jest mój dom...

— Twoja mamusia będzie szczęśliwa jeśli ze mną pójdziesz — kobieta powoli wyciągnęła rękę w stronę dziecka.

                             °°°

Znowu jakaś wizja - zamrugałam szybko i przetarłam oczy.
Kim była ta dziewczynka?
Może to byłam ja? Nie, na pewno nie. Ja mam czarne oczy a nie brązowe, a włosy białe, a nie jasny blond.

Nie chciałam dłużej zawracać tym sobie głowy. Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam dalej przez las.

                            °°°

Po około godzinie dotarłam na moja ulubioną polankę w lesie.
Mały strumień dzielił łączkę na pół.  Na środku rosła dzika jabłoń, która otaczały, o dziwo w każdą porę roku, duże błękitne oraz białe stokrotki.
Usiadłam na dużym głazie przy strumyku, wyjęłam z torby szkicownik i ołówek. Zaczęłam rysować. Nie zastanawiałam się nad tym. Ręka sama raz mocniej, raz lżej napierała narzędziem o kartkę. Po niedługim czasie na stronie szkicownika ujrzałam wilka. Siedział bokiem i spoglądał w moją stronę. 

Zdecydowanie muszę popracować nad anatomią - pomyślałam.


Gdy miałam już zacząć go kolorować, usłyszałam szelest i trzask gałązek za moimi plecami. Szybko wstałam i się obróciłam przodem do źródła dźwięku. Kilka kredek spadło na miękką trawę.
Nic nie zobaczyłam, ale usłyszałam czyjąś niewyraźną rozmowę. Szybko wrzuciłam wszystko z powrotem do torby, starając się być jak najciszej.

— Nie możemy jej porwać... Ona jest Wyjątkową, prawdopodobnie należy już do jakieś wataszki.

— Ona nie ma watahy. Jest samotnym wilkiem - ciche westchnięcie. - Nie ma dla niej miejsca wśród ludzi, musimy ją zabrać.

Przerzuciłam pasek torby nad głową tak, aby spoczął na moim lewym ramieniu, a torba znalazła się przy prawym boku. Najciszej jak mogłam podeszłam do rozmówców. Przykucnęłam.
Wyglądali na nie więcej niż szesnaście, maks siedemnaście lat. Obaj byli wyżsi ode mnie.
Jeden miał czarne włosy, i...złote oczy?
Pewnie mi się przewidziało... - wzięłam głęboki oddech. - Albo ma soczewki.

Starałam się skupić na tym co mówili. Cichy głosik z tyłu głowy mówił, żebym lepiej uciekała, a nie stała za krzaczkiem jak mały, przestraszony kociak.

Gdy chciałam się jeszcze odrobinę zbliżyć, pod moimi nogami strzeliła gałązka.
Chłopacy popatrzyli w moją stronę. Zerwałam się na proste nogi. Lekko zakręciło mi się w głowie, ale olałam to.  Biegłam najszybciej jak tylko potrafiłam. Torba boleśnie obijała mi się o udo. Przed sobą zobaczyłam dąb. Wystarczająco nisko miał gałęzie, abym mogła na niego wskoczyć i wystarczająco gęste liście, abym mogła się w nich schować. Jedną nogą się odbiłam od ziemi. Drugą oparłam o pień. Wyciągnęłam w górę rękę, żeby złapać gałąź. Podciągnęłam się i wspięłam się jeszcze trochę w górę. Akurat w tym momencie nastolatkowie dobiegli do drzewa.

—Szlag! Uciekła nam! - krzyknął blondyn. -  I co my powiemy dyrce? - kontynuował -Nie uwierzy nam! Już słyszę, jak...

- Przymilcz się na chwilę. - czarnowłosy przerwał wspólnikowi. - Ona jest niedaleko.

— Jej dom też. Możemy tam...

— Udamy się tam jeszcze dzisiaj. Musimy obmyślić jakiś plan.

Zaczęli się oddalać. Gdy uznałam, że jestem już bezpieczna, powoli zeszłam z drzewa. Nie wyszło mi to tak zgrabnie jak w drugą stronę pod wpływem adrenaliny. Gdy puściłam się najniższej gałęzi, przewróciłam się na drobne kamienie, które chyba były usypane w ścieżkę. Zapiekły mnie dłonie od małych zadrapań.

Już trochę spokojniejsza rozejrzałam się. Rozpoznając okolicę, ruszyłam w stronę domu.

Rodziców jeszcze nie było. Poszłam do swojego pokoju i usiadłam na łóżko, torbę rzucając gdzieś obok. Co mam teraz zrobić? Może narysowanie tamtych chłopaków pozwoli mi się zrelaksować.

                            °°°
Skończyłam ich rysować. Musiałam przyznać, że jako manga całkiem nieźle wyglądali. Szkoda, że zapamiętałam tak małą ilość szczegółów odnośnie ich wyglądu.
Usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu, więc zbiegłam na dół. Miałam najczarniejsze scenariusze niemalże przed oczami. 
Na szczęście to byli moi rodzice.
Moja mama była wysoką, nie za chuda, nie za grubą, brunetka. Miała szare oczy. Na nosie zwykle nosiła szare okulary kujonki.
Mój tato również był strzelisty, też był brunetem, ale oczy posiadał granatowe.

— cześć kochanie — powiedziała mama zajmując buty i kurtkę.
Tata jak zdjął kurtkę i obuwie, poszedł zanieść zakupy do kuchni.

— no to opowiadaj co dzisiaj robiłaś, córciu — powiedział tata idąc do salonu.
Mimowolnie zaczęłam się denerwować.

Wilkiem ByćOnde histórias criam vida. Descubra agora