Rozdział 46

7.6K 372 49
                                    

Minęło półtora roku, od kiedy ostatni raz widziałam Matta. PÓŁTOREJ! Dokładnie osiemnaście miesięcy.

Moje życie toczyło się normalnie. Chodziłam do szkoły, spotykałam się z przyjaciółmi, czasem imprezowaliśmy, ale najważniejsze, że dużo się śmialiśmy.

Moje życie toczyło się normalnie, ale mimo to, czegoś wciąż mi brakowało.

Z mamą kontaktowaliśmy się regularnie, próbując odbudować normalną relację i nadrobić stracony czas. I ja i Sam widzieliśmy, jak bardzo się stara. Dzwoniła, przyjeżdżała i ciągle pytała. Dziwnie było się przyzwyczaić do zainteresowania, jakim nas nagle obdarzyła, ale było to niesamowicie miłe. To dzięki niej nie poddałam się, gdy było mi najciężej. To dzięki temu, że znowu miałam mamę, chciało się wstawać rano i żyć pełnią życia.

Oprócz tego często odwiedzaliśmy wujostwo i małą Susan. Nadal chętnie się nią opiekowałam i zdarzało mi się zabierać ją do rodziny Matta i mała zaprzyjaźniła się z Amber. Sama nie wiem, jak to się stało, ale pewnego dnia po prostu postanowiłam odwiedzić mamę chłopaka. Jasne było dla mnie, że także musi być jej ciężko, więc czułam się, w pewnym sensie, w obowiązku, żeby z nią porozmawiać.

I tak już zostało.

Kilka miesięcy wcześniej, kiedy obchodziłam swoje osiemnaste urodziny, dostałam bukiet kwiatów. Był piękny. Razem z nimi znalazłam srebrny łańcuszek z moim imieniem i niewielką kartkę z życzeniami urodzinami. Nie było żadnej informacji od kogo to, ale miałam nadzieję, że od Matta. Być może dlatego, od tamtej chwili, nie rozstawałam się z tym łańcuszkiem nawet na chwilę.

Trochę się pozmieniało w moim życiu, ale też w życiu Sama i naszych przyjaciół. Rose wreszcie znalazła swoją drugą połówkę i okazał się nią... Luck, który już od dawna się w niej podkochiwał, ale nie miał odwagi się do tego przyznać. Historia jak z komedii romantycznej. Początkowo moja kochana przyjaciółka nie chciała o nim słyszeć, bo twierdziła, że jest szaleńczo zakochana w Adamie. Na całe szczęście dla nich oboje, Asha i Adama, nasz kochaś w końcu ją oczarował i od roku byli szczęśliwą parą.

Sam oczywiście nie dał powodu Clary do zerwania, więc oni także, mimo studiów mojego brata, nadal się spotykali. To jednak było do przewidzenie, bo kochali się jak szaleni, a szatyn wspominał coś nawet o jakimś pierścionku zaręczynowym.

Ash z Adamem, od kiedy Rose zaczęła chodzić z Luckiem, także tworzyli szczęśliwą parę i tylko ja cały czas nie mogłam nikogo poznać. W mojej głowie cały czas żył obraz Matta i w każdym napotkanym facecie szukałam tych zabójczo niebieskich oczu, opiekuńczości i dobroci.

Wracając do teraźniejszości...

Umówiłam się z dziewczynami na zakupy, bo za dwa tygodnie miałyśmy mieć bal maturalny, co oznaczało rychłe zakończenie szkoły. Obie paplały tylko o tym, nie zwracając uwagi na fakt, że jakoś niechętnie myślałam o tym wydarzeniu.

— Chyba pójdę sama. — oświadczyłam im wreszcie, gdy jechałyśmy moim nowym samochodem, który dostałam od mamy i Sama na osiemnastkę. Piękny, niewielki, czerwony garbus, który od razu skradł moje serce.

— Głupia jesteś. — powiedziała oburzona Rose. — Ja wiem, że ty masz już swojego księcia z bajki, ale niestety jest niedysponowany i musisz sobie kogoś znaleźć.

To było niesamowite, jak potrafiła mówić o Matcie. Wszyscy oprócz Rose omijali w mojej obecności ten temat przez wiele miesięcy, a ona była szczera do bólu. To pomogło. Pomogło nieudawanie, że Matta nigdy nie było, nie ma i nie będzie. To dzięki wspomnieniom wspólnie spędzonych chwil udało mi się wreszcie stanąć na nogi. Wreszcie rozpocząć od początku.

Time to forgetWhere stories live. Discover now