rozdział 2

436 28 3
                                    

*Louis*

Od momentu naszej porannej kłótni siedzieliśmy przed telewizorem i oglądaliśmy głupie programy, które z mózgu robiły galaretkę. Nie wiem jak Hazz mógł to oglądać na co dzień, bo jeśli o mnie chodzi, to po pierwszych dziesięciu minutach miałem ochotę wyskoczyć przez okno.

Nie mogłem już wytrzymać, kiedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wykorzystując to, że na moich kolanach spoczywała miska z popcornem, którego ja oczywiście nie wpieprzałem jak królik sałatę tylko ten wariat koło mnie, wziąłem jedno ziarenko i nie wiele myśląc, rzuciłem nim w twarz Harry'ego. Ten nie zwrócił na to uwagi i nadal gapił się na ekran wiszący na ścianie przed nami, więc ponowiłem swoje poczynania, jednak tym razem biorąc całą garść popcornu. Kiedy moje kochane słoneczko dostało w twarz taką ilością przekąski mogłem liczyć na to, że mi się oberwie i nie pomyliłem się. W kilka sekund zostałem przygwożdżony do sofy.

- Co ty sobie wyobrażasz? - Harry zapytał, a mi chciało się śmiać, bo jak takie potulne zwierzątko jak Styles może zrobić mi krzywdę.

- Nic. Gapisz się w to pudło od śniadania. Ja mam dość. - odwróciłem go w mgnieniu oka tak, że znalazł się pode mną. Swoją drogą zawsze zastanawiałem się jak to jest, że udaje mi się go tak przewrócić na plecy. Był większy, silniejszy i taki męski.

- Lubię to oglądać. To jest nasz dzień i robię co chcę. - śmiał się w głos ukazując swoje białe ząbki. Kochałem tego idiotę ponad wszystko, nie mogłem wybrać lepiej, on był tym czego potrzebowałem do egzystowania w tym popieprzonym świecie.

Położyłem głowę na jego klatce piersiowej i wsłuchiwałem się w rytm jego serca. Uwielbiałem te momenty, kiedy nie musieliśmy nigdzie gonić, za niczym pędzić, a takich chwil było naprawdę niewiele. Jego praca i moje zajęcia nie pozwalały nam na spędzanie ze sobą takiej ilości czasu jaką byśmy chcieli i to było naszym największym grzechem.

- O czym myślisz? - usłyszałem zachrypnięty głos mojego mężczyzny i zrobiło mi się ciepło w środku. Kochałem, kiedy do mnie mówił, mógłbym go słuchać wiecznie.

- O niczym. - odpowiedziałem, ale Hazz jak zawsze wiedział, że kłamię.

- Myślisz i to intensywnie. Twój oddech się zmienia, Lou. - mruknął, a ja zacząłem się uśmiechać. Tak dobrze mnie znał.

- Myślę, że muszę zmienić pracę. - odpowiedziałem po chwili i wtedy znalazłem się w pozycji siedzącej, a intensywnie zielone oczy wpatrywały się we mnie.

- O czym ty pieprzysz, Tomlinson?

- O zmianie roboty. Mam dość tego, że wiecznie się mijamy. Ty wychodzisz rano i wracasz po zmroku, kiedy mnie jeszcze nie ma w domu. Gdy ja wracam, ty praktycznie kładziesz się spać, bo jesteś wykończony, albo już śpisz nad tymi swoimi papierzyskami. Tak być nie może, Styles. Nie tego chcieliśmy, nie tego ja chcę. Bierzemy ślub, chcemy normalnego domu, a jak na razie nic tego nie zapowiada. - warknąłem i czekałem na jego reakcję, ale jak zwykle przy poruszeniu tego tematu jego usta się zacisnęły, a on wściekły wstał z sofy i ruszył do kuchni. Świetnie! Ten dzień nas wykończy!

Ruszyłem za brunetem, bo co miałem robić. Kochałem go i każda komórka mojego ciała pragnęła być tam gdzie on, nawet jeśli w tym momencie mnie nienawidził. Wszedłem do kuchni, a Harry stał przy lodówce i pił sok prosto z kartonu. Po co kłopotać się wyciągnięciem szklanki, prawda. Lepiej oślinić karton i wprowadzić do niego milion bakterii, które przyspieszą fermentację napoju.

- Szklanki są w szafce na prawo.

- Wiem, projektowałem ten dom i miejsce każdego mebla w nim postawionego, dupku. - usłyszałem, a karton po soku wylądował w zlewie. Tak moi państwo, kosze na śmieci temu człowiekowi też są obce.

Perfect Love || Larry Stylinson ✔Where stories live. Discover now