rozdział 4

336 17 1
                                    

*Louis*

- Lou otwórz drzwi! - usłyszałem krzyk mojego narzeczonego, który dobiegał z kuchni.

Ruszyłem dupsko z sofy i powlokłem się do drzwi. Ostatnie dwie godziny spędzone z Harry'm pod prysznicem dały mi w kość i teraz ledwo mogłem się ruszać. No ale czemu ja się dziwię... pokazał, że oponka, o którą się posprzeczaliśmy nie jest żadną przeszkodą i nadal ma kondycję. Na samo wspomnienie zrobiło mi się gorąco.

- Tommo! - słyszę wrzask i oplatają mnie czyjeś chude ramiona. W pierwszej chwili jestem zaskoczony, a zaraz potem dociera do mnie kto na mnie napadł.

- Gem, miło cię widzieć siostrzyczko. - mruknąłem i odsunąłem się od niej. Mięśnie naprawdę mnie bolały.

- Co tam słychać chłopaki, gotowi na swój wielki dzień? - krzyknęła z uśmiechem od ucha do ucha a ja modliłem się w duchu by sobie poszła. Nie potrzebowałem jazgotu jaki powodowała siostra Harry'ego, nie w tym momencie, gdy uświadomiłem sobie, że do 'tego momentu' zostały dwie godziny.

- Ja czuję się wyśmienicie, ale z Lou jest kiepsko. Za dużo gimnastyki. - powiedział Styles i bezczelnie mrugnął do mnie. Miałem ochotę go udusić.

- Palant. - burknąłem i wróciłem na swoje miejsce na sofie, by znów pogapić się na nasz album, który przygotowałem w prezencie ślubnym dla Harry'ego. Od momentu, kiedy stworzyłem to coś, nie umiałem choć raz dziennie nie pogapić się na zdjęcia przywołujące najlepsze wspomnienia z naszego dotychczasowego życia, a puste strony z tyłu miały być na to co się jeszcze wydarzy, bo mieliśmy przed sobą wspólną przyszłość.

- Idziemy na górę, ale obiecuję, że oddam go za godzinę. - głos Gem wyrwał mnie z zamyślenia. Dziewczyna uśmiechała się do mnie, a obok niej stał Harry, obładowany jakimiś rzeczami do stylizacji włosów. O mój Boże... co ta dziewczyna chce z nim zrobić?

- Jasne, tylko niech ładnie wygląda.

- Ma się rozumieć, braciszku. - rzuciła, a potem zniknęli na schodach.

Miałem chwilę dla siebie i na poukładanie swoich myśli. Za sto dwadzieścia minut miałem zostać mężem Harry'ego i nie byłbym sobą gdybym nie przygotował dla niego kolejnej niespodzianki. Postanowiłem przyjąć jego nazwisko, bo pragnął tego od samego początku. Załatwiłem formalności w tajemnicy i dowie się dopiero na ceremonii. Ot taki mały gest z mojej strony, z którego będę dumny do końca swych dni.

Kiedy pomyślałem o tym wszystkim zebrało mi się na płacz. Byłem szczęściarzem, największym pod słońcem, miałem najwspanialszego faceta na świecie, a lada moment będziemy tworzyć idealną rodzinę z dzieckiem u naszego boku. Dopełnieniem naszej miłości i przynależności do siebie. Harry jeszcze o tym nie wiedział, bo kiedy Sue zadzwoniła do nas by poinformować o takiej cudownej nowinie, jego nie było w domu. Postanowiłem zostawić to dla siebie do momentu, kiedy znajdziemy się w podróży poślubnej. Wiedziałem, że będzie szczęśliwy z tego powodu. Tak bardzo pragnął dziecka.

Może nie byliśmy idealni, może mieliśmy swoje wady, może nie zawsze się zgadzaliśmy, tych 'może' mógłbym znaleźć miliony, ale to wszystko było nie ważne, bo się kochaliśmy. Nasza miłość była prawdziwa, szczera i taka do grobowej deski, mimo wszystko. Byliśmy swoim szczęściem, po prostu byliśmy dla siebie stworzeni.

- Zaraz zejdzie gotowy. - usłyszałem piskliwy głosik Gemmy i odwróciłem się w stronę, z której dobiegał. Dziewczyna miała na sobie już sukienkę, z tego co zrozumiałem Harry też już jest przygotowany do wyjścia, tylko ja miałem na sobie jeszcze dres. Brawo, Tomlinson.

- Już idę. Też zaraz będę gotowy.

- Nie ma pośpiechu. Jak się spóźnicie, nic się nie stanie. - ja pierdzielę, co się stało z tą dziewczyną? Jeszcze dwa dni temu zarzekała się, że nie możemy spóźnić się na własny ślub.

- Dobrze się czujesz, Gem? - zapytałem, bo byłem pewny, że coś jej dolega.

- Czuję się świetnie. Zaraz cię uczeszę.

- Tylko nie tak samo jak mnie. - głos Harry'ego był trochę inny, jakby się czegoś bał. Spojrzałem na górę schodów i z wrażenia usiadłem na dupie. Co on zrobił z włosami?

Nie wiem ile tak siedziałem, ale ocknąłem się dopiero, gdy poczułem klepanie po policzku.

- Lou, kochanie co się dzieje? - wpatrywałem się w miejsce, gdzie przed godziną była burza ciemnych loków, które kochałem, ale wkurzały mnie, bo były o wiele za długie.

- Obciąłeś włosy... - szepnąłem i spojrzałem w jego oczy, w których nie kryło się nic poza miłością.

- Pomyślałem, że to dobry moment. - uniósł kąciki ust, a zielone oczy błyszczały wesołością. Wiedział dobrze co zrobił, wiedział jakie było moje zdanie na ten temat i się na to zdecydował.

- Najlepszy... - powiedziałem i podniosłem się by połączyć nasze usta w pocałunku. Kochałem tego człowieka, uwielbiałem go za każdy drobny gest, za wszystko co robił, bo robił to z miłości do mnie.

- Kocham cię, Lou. - szepnął ocierając swoimi wargami o moje.

- Ja ciebie bardziej...

1 stycznia 2010 (Harry)

- Harry, skarbie trzeba wstawać. Nasze kochane rodzinki przychodzą na obiad. - usłyszałem, gdy tylko się obudziłem. Myślałem, że robi sobie żarty, ale gdy przypomniały mi się wczorajsze zakupy, zrozumiałem, że mówi poważnie i czeka mnie ciężki dzień.

- Chyba cię porąbało, Tommo. Nie mam zamiaru nic robić. - warknąłem i przewróciłem się na brzuch robiąc sobie z kołdry ochronny kokonik.

- Nie ma mowy, Styles. Ruszysz swój zajebisty tyłek i zrobisz przepyszny obiad dla całej gromadki. Nie uciekniesz tradycji. - i tu mnie miał. Od momentu, kiedy zamieszkaliśmy razem, obiad noworoczny odbywał się w naszym mieszkaniu, gdzie zjeżdżała się cała rodzina Louis'a i moja. Jedliśmy, piliśmy i świętowaliśmy rozpoczęcie nowego roku, który miał przynieść lepsze wspomnienia niż ten poprzedni.

- Dobra, już dobra. Wstaję, ale jak znów trzeba będzie wzywać straż pożarną, to ty będziesz wszystkiemu winny. - mruknąłem niezadowolony i ruszyłem do łazienki, by następnie przez kolejne godziny siedzieć w kuchni i pichcić rodzinny obiadek.

Koło trzeciej po południu poszedłem się przebrać i o dziwo zadowolony ze swoich poczynań w kuchni wróciłem, by zobaczyć jak pieprzony Louis Tomlinson grzebie paluchami w moim jedzeniu.

- Zabiję cię, jak babcię kocham zabiję. - powiedziałem, a Lou odwrócił się znad kuchenki i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem. Potem zmrużył oczy i zaczął dotykać mojego czoła dłonią.

- Nie masz gorączki, ale mógłbym przysiąc, że zapadłeś na jakąś dziwną chorobę. - nie miałem pojęcia o co mu do diabła chodzi. Czułem się świetnie.

- Gadaj o co ci chodzi?

- Ugotowałeś smaczne żarcie i nie zdewastowałeś kuchni, Hazz. Albo jesteś chory, albo cię podmienili. - zaczął się śmiać, a ja myślałem, że uduszę gada. Człowiek się stara jak umie, czyta dokładnie te cholerne przepisy, które ciężko zrozumieć, a on mi z jakąś podmianą wyjeżdża.

- Ciesz się. Mniej sprzątania będzie.

***

- No to jak? Postanowienia noworoczne? - zapytała moja mama zacierając dłonie, a ja błagałem w myślach by Lou nie wymyślił nic głupiego. Przytaknęliśmy, a mama oczywiście kazała zacząć Louis'owi. Chyba nie wiedziała co robi...

- Dobra, niech Harry zaczyna w tym roku. - Tomlinson spojrzał na mnie z błyskiem w oku. Czego on się spodziewał?

- Jesteś pewny? - zapytałem uśmiechając się pod nosem, bo wiedziałem, że się wścieknie.

- Dawaj, Styles.

- Moje postanowienie noworoczne brzmi: NIE OBETNĘ WŁOSÓW DO MOMENTU AŻ UZNAM, ŻE JEST NA TO ODPOWIEDNI MOMENT.

Perfect Love || Larry Stylinson ✔Where stories live. Discover now