Rozdział 6

53 4 1
                                    


  Prawdopodobnie sytuację pogorszyłby tylko wybuch bomby atomowej nad Białym Londynem, kiedy uświadomiłem sobie to, kim był mój rozmówca.

— Co proszę? Jakim cudem? — udało mi się wydukać. To, co stało się w środku mojej głowy, nigdy dotąd nie przyjęło aż tak chaotycznej formy.

Jad nadąsał się z zazdrości. Skrzyżował ramiona na piersi i poczerwieniał na twarzy. Kiedy dostrzegł zmianę w moich zachowaniu, zmarszczył czoło zniecierpliwiony.

Jeszcze się nie poznaliśmy, ale mam nadzieję, że zmieni się to jeszcze w ciągu tego roku — powiedział zimny, jednak niezwykle intrygujący głos.

To się nie dzieje... To nie tak... Sheryl. Gdzie ona jest...?!

— Gdzie jest Sheryl? — zapytałem wściekle. Jad zdumiał się, Alsa także. Mój rozmówca zaśmiał się wtedy.

Na razie bezpieczna, ale to, czy pozostanie w takim stanie, będzie zależało tylko i wyłącznie od ciebie — odpowiedział. Złapałem się za głowę, a na całym ciele poczułem dreszcze.

— Czego chcesz ode mnie? — wyszeptałem, z trudem opanowując emocje. Wzrok Huntera zrównał się z moimi oczami. Wnioski wyciągnął w sekundę.

Czego chcę? Tego, czego nie udało się zrobić Wengowi, mojej małej zabaweczce.

Chyba zacząłem płakać. Nie kontrolowałem tego, gdyż nie skupiłem się na niczym innym, jak tylko na dźwięku jego głosu.

— Przecież ja nic wam nie zrobiłem...! Sheryl też! — wykrzyknąłem z przerażeniem.

Nic? — powtórzył mój rozmówca. — Skoro uważasz, że nic, mogę cię zapewnić, że do północy będziesz wiedział wszystko.

— C-co?

To proste. Mój najlepszy człowiek nie wyeliminował takiego ścierwa jak ty, bo ktoś go uprzedził. Wiesz, co mnie interesuje? — ton jego głosu przeszył mnie na wskroś, gdy ze szczególną intonacją zadał ostatnie pytanie.

***

Leonard Hunter wyciągnął z kieszeni telefon, odblokował ekran i kliknął na widget wiadomości. Napisał dłuższego smsa, nie odrywając przy tym oczu od klawiatury. Idąc po ulicy, skręcił w Name Street, wyminął jeden z wielu punktów księgarni Waterstones, przeszedł pod starymi lipami i zatrzymał się.

Numer 127, będąc pięciopiętrowym, już nieco wiekowym budynkiem, górował ponad innymi blokami po tej stronie ulicy. Kolejną szczególną cechą był fakt, że wejście do środka znajdowało się od podwórza, na które prowadził wyłożony kostką brukową chodnik. Leonard skończył pisać wiadomość, zablokował smartfona i już miał schować go do kieszeni spodni, kiedy niespodziewanie otrzymał wiadomość zwrotną.

— Przecież nie miałaś pisać... — wyszeptał i sprawdził pośpiesznie telefon. Kiedy ujrzał treść smsa, zmarszczył czoło i spojrzał wprost na okna na piętrze, gdzie znajdowało się mieszkanie jego brata.

— Och, znów kłopoty? — mruknął sam do siebie i ponownie przeczytał litery widoczne na ekranie.

Y. znów bawi się w bad boya. D.;*

Już mnie nudzi. L. <3

Ty jesteś w tym lepszy? D.;*

Na razie zajmiemy się Y. L. <3

Jeśli chcesz. D.;*

ZABÓJCZE ŁOWY 1 - 9Where stories live. Discover now