#25 - wolałem ci obciągnąć

1.4K 169 96
                                    

W trakcie nieobecności Josha Tyler zdążył zjeść śniadanie i miernie przywrócić się do porządku. Wziął długi, gorący prysznic, który z trudem rozgrzał jego wiecznie zziębnięte ciało, a także przebrał się w świeże ubrania. Od świąt zdążył się naprawdę zaniedbać i w duchu był wdzięczny Joshowi za to, że potrafił zmotywować go do wzięcia się za siebie. Brunet był pewny tego, że gdyby nie on, albo padłby z głodu, albo z pragnienia.

Tymczasem miał paść na raka. 

Ta myśl nie opuszczała go ani na moment, choć bardzo się starał o tym zapomnieć. Bał się, co było dość oczywiste. Kto na jego miejscu by się nie bał? Wiedział, co białaczka za sobą ciągnie, ale dalej nie chciał brać udziału w leczeniu i szczerze wątpił w to, że uda im się znaleźć dawcę. Szanse były bliskie zera, bo kto zechciałby w ogóle zainteresować się jego osobą, o oddaniu szpiku już nie mówiąc? Chłopak powoli godził się ze swoim losem, a mimo że nie było to łatwe, potrafił na chwilę odrzucić swoje obawy, kiedy Josh był przy nim. To był ten jeden jedyny moment, kiedy Tyler nie musiał zawracać sobie głowy swoją chorobą.

Dlatego też z każdą kolejną minutą odczuwał coraz dotkliwiej brak swojego przyjaciela. Mijały kolejne godziny, a żółtowłosy nie dawał jakichkolwiek znaków życia, co martwiło chłopaka, który w ogóle nie znał powodu tak nagłego wyjścia mężczyzny. Co, jeśli coś mu się stało? Od wyjścia z łazienki myślał tylko o tym, nie przestając jednocześnie wydzwaniać do niego. Nie odetchnął nawet wtedy, kiedy Josh pierwszy raz odrzucił od niego połączenie, bo przez to jego obawy tylko zyskały na sile. 

I może też dlatego Tyler, nie zważając na swoje osłabienie, ruszył biegiem w stronę drzwi, kiedy tylko doszedł do niego dźwięk przekręcanego klucza w zamku. Jedyna osoba, która miała klucz zapasowy do mieszkania Josepha, był właśnie Dun, na którego szyję rzucił się stęskniony chłopak. 

- Przepraszam, że tak długo mnie nie było i że nie odbierałem - mruknął starszy, przytulając do siebie Tylera i opierając podbródek na jego głowie. - Byłem u rodziców, a mama koniecznie chciała, żebym został na obiad - odsunął od siebie bruneta, aby spojrzeć mu w oczy. - Naprawdę cię przepraszam, nie myślałem, że tyle mi się zejdzie. Chciałem z nimi wyjaśnić, dlaczego nie przyjechaliśmy na święta...

- Mówiłeś im o tym, że jestem chory? - zapytał Tyler, przez co Josh gwałtownie pobladł.

Nie miał pojęcia, co w tej sytuacji miał odpowiedzieć. Gdyby zaprzeczył, mógłby zabrzmieć, jakby nie przejmował się losem przyjaciela, a to było najdalsze prawdy. Z drugiej strony jeśli by to potwierdził, istniało prawdopodobieństwo, że Tyler będzie chciał wiedzieć, co dokładnie o tym im mówił, a więc także to, do czego przyznał się przed własnymi rodzicami. Josh nie był jeszcze gotowy na zmierzenie się z tą odpowiedzialnością i wolał tego uniknąć, przez co naprawdę nie wiedział, co powinien zrobić. Będąc całkowicie zagubionym, zdecydował się na najbezpieczniejsze wyjście, które jednak okazało się być tym najgorszym. 

- Musiałem jakoś im wytłumaczyć to wszystko, bo w przeciwnym razie pomyśleliby, że wolałem ci obciągnąć niż przyjść na świąteczny obiadek - przewrócił oczami. Zaraz pożałował swoich słów, kiedy policzki Tylera zaczęły kolorem przypominać dorodnego pomidora.

- Ja... tak... rozumiem... - wydukał, nie umiejąc kryć się ze swoim zmieszaniem.

- Ty, dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli. Przepraszam, wiesz, że często mówię głupoty... - westchnął, drapiąc się nerwowo po karku. 

- Jasne - odparł sztucznie, po czym odszedł od Josha i skierował się do kuchni. Żółtowłosy naturalnie nie odstępował go na krok, tym bardziej przez to, że teraz wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju. 

W końcu złapał Tylera za rękę i przysunął do siebie, zamykając w swoich objęciach. Uśmiechnął się do niego słabo i zaczął kołysać na boki, pomimo że byli pogrążeni w całkowitej ciszy. Chciał uspokoić nie tylko jego, ale także siebie, bo był niezwykle przejęty tym, co aktualnie się działo między nimi. 

- Czy mogę coś zrobić, żeby ci to wynagrodzić? To, że mnie tak długo nie było i to, co powiedziałem - spytał, wpatrując się w jego ciemnobrązowe oczy.

- Nie trzeba, Josh. Nic się nie stało, naprawdę - odpowiedział chłopak bez przekonania. Josh westchnął ciężko, choć naturalnie nie zamierzał tak szybko odpuścić. Bądź co bądź to nie było w jego stylu. 

- W takim razie jutro zabieram cię do restauracji na obiad. A teraz na spacer, bo pewnie od dawna nie widziałeś słońca - odrzekł, gładząc kciukiem policzek bruneta, który usilnie starał się uniknąć kontaktu wzrokowego ze starszym. 

- Josh, nie mam si... - jęknął Joseph, opierając czoło o obojczyk mężczyzny.

- Nie pójdziemy daleko. Chcę tylko, żebyś się trochę przewietrzył, to ci nie zaszkodzi. Dzisiaj jest całkiem ładnie, szkoda zmarnować taką pogodę - wszedł mu w słowo, pozwalając na to, aby chłopak usiadł na krześle przy stole kuchennym. - Nie możesz wszystkiego tłumaczyć chorobą, trzeba wychodzić z domu - dodał nieco bardziej pewnym siebie tonem, chcąc dodać swoim słowom wiarygodności. 

- Robię to tylko ze względu na ciebie - powiedział Tyler po paru minutach grobowej ciszy, w trakcie której Josh na zmianę napinał i rozluźniał mięśnie przez nieustający stres. 

- Dziękuję - przytulił delikatnie chłopaka do siebie, po czym zaczął przetrzepywać jego szafki kuchenne w poszukiwaniu termosu. Kiedy udało mu się jakoś namierzyć odpowiedni przedmiot, przygotował gorącą herbatę, a także zabrał paczkę ciastek i koc, które miały zająć tylne miejsce w jego aucie - mimo tego, że mieli pójść na spacer, wolał najpierw podjechać w nieco bardziej atrakcyjnie miejsce niż jedno z wielu osiedli mieszkalnych. Był styczeń, tak więc wolał się też upewnić, że Tyler będzie czuł się jak najbardziej komfortowo, bo najwyraźniej nie był zbyt przekonany do tego wyjścia. A zapewnienie mu odpowiedniej temperatury ciała miało mu to znacząco ułatwić. - Ubierz się ciepło - rzucił, słodząc herbatę i odprowadzając wzrokiem bruneta idącego do swojej sypialni. Po chwili wrócił ubrany w grubą bluzę z kapturem, od razu spotykając się z szerokim uśmiechem swojego przyjaciela. 

- Dalej nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - odparł, idąc do korytarza, by zabrać stamtąd swoją kurtkę. 

- Nie pożałujesz, obiecuję - Josh zakręcił termos z gorącym napojem i razem z pozostałymi rzeczami dołączył do Tylera, który ubierał akurat buty. Sam żółtowłosy nie zdążył się nawet rozebrać po powrocie do mieszkania Josepha, więc teraz musiał poczekać na niego. - Nie masz czapki? - spytał, unosząc brew na widok kasztanowych włosów Tylera, które zdecydowanie nie miały mieć dobrego stosunku z zimowym powietrzem. Spotykając się z odmową, przewrócił oczami i przysunął się do niego, aby naciągnąć mu kaptur na głowę i jednocześnie poprawić niesforną grzywkę. Przy tym geście zdecydowanie zbyt długo wpatrywał się w jego usta i oczy, bo dopiero znajomy skurcz w podbrzuszu oprzytomniał go na tyle, by zmusić do odwrócenia wzroku od jego twarzy. Nieco zmieszany otworzył drzwi i przepuścił młodszego chłopaka, który wydawał się być równie zażenowany.

- Poczekaj chwilę - przerwał nagle Tyler, kiedy już mieli opuszczać mieszkanie. Wbiegł do środka i zniknął w swoim pokoju, by po chwili wrócić ze swoim prezentem urodzinowym od Josha, który na ten widok zaśmiał się cicho i zamknął drzwi na klucz, puszczając młodszego przodem. 

  ~*~*~*~*~*~*~*~ 

Wiem, spsułam, bo rozdział miał być przedwczoraj, a tymczasem nie pojawił się nawet wczoraj... Mam jednak ostatnio jakąś blokadę, a na dodatek w piątek nie czułam się na siłach, żeby zrobić cokolwiek, tym bardziej pisać rozdział. Dlatego kolejna część pojawia się dopiero dzisiaj i tak, wiem, praktycznie nic nie wprowadza, za co was bardzo przepraszam, ale jak już wspominałam - ostatnio znowu się zablokowałam i powoli zaczyna mi brakować pomysłów na kolejne rozdziały, a nie chcę kończyć tego fanfika tak szybko.

Więc może jakiekolwiek prośby, pomysły, cokolwiek? Mogę zaoferować ciastko w zamian, przynajmniej będę miała motywację do zrobienia ich!

i said don't be afraid // joshlerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz