#30 - chcę, aby mój brat był szczęśliwy

1.3K 167 195
                                    

Jeszcze tego samego dnia wieczorem Josh zawitał w jej penthousie ze swoją walizką i szerokim uśmiechem na twarzy, kiedy w progu ujrzał rocznego owczarka niemieckiego, bo nie ukrywajmy, był typem człowieka, który kochał wszystko, co się rusza, o psach już nie mówiąc.  Po tym, jak okazał swoją miłość względem szczeniaka, zajął dostępny, przeznaczony mu pokój i spożył kolację wraz z panną Joseph, z którą uzgodnił plany na następny dzień. Nigdy nie pomyślałby, że mógłby się z kimś tak dobrze dogadywać tylko przez pokrewieństwo, ale jednak na własnej skórze doświadczył tego, jak blondynka była uprzejmą i kochaną kobietą, która na dobranoc przyniosła mu szklankę ciepłego mleka do pokoju. 

Nazajutrz dwudziestojednolatek obudził się blisko południa przez molestujący jego twarzmokry język psa, który był w nim wręcz zakochany i dzisiejszą noc spędził w nogach jego łóżka. Kartka od Madison szybko wyjaśniła Joshowi, że była na badaniach w szpitalu i jeszcze zanim tamten zdążył zrobić sobie śniadanie, tamta wróciła cała w skowronkach z dobrymi wieściami. 

Dalej nie dowierzał w swoje szczęście i to, że wszystko udało się tak szybko i łatwo, bez względu na to, czy było to dziełem przypadku, czy umiejętności przekonywania. Akurat to było jego najmniejszym zmartwieniem, choć ilość tych wraz z rozmową z Madison zaczynały maleć i nieubłaganie zbliżać się do zera. Wszystko się udało, badania w Bostonie potwierdziły zgodność między rodzeństwem i teraz pozostawało Dunowi tylko oczekiwać powrotu do Columbus i obwieszczenie Tylerowi tej świetnej wiadomości.

Udało mu się, uratował mu życie, przedłużył swoje szczęście i otworzył przed nimi szereg możliwości na spędzenie kolejnych tygodni. Razem, co najbardziej cieszyło Josha, który coraz trudniej znosił rozłąkę z przyjacielem, mimo że nie był to nawet tydzień. Chociaż Madison była z nim spokrewniona, to nie umiała mu go zastąpić, nawet jeśli bardzo się starała, a tego nie można jej było nie zarzucić.

Po południu razem udali się na spacer z psem po parku, który leżał nieopodal. Josh był zachwycony Bostonem i wszystkim, co natrafił na swojej drodze - począwszy od zieleni w parkach, a kończąc na latarniach przyulicznych. Jego oczywista, niewymuszona reakcja rozbawiała Madison, z której twarzy uśmiech nie schodził ani na moment - tak jak w przypadku Duna.

- Poooozwól mi go wziąć, proszę! - jęczał jej do ucha po tym, jak któryś raz odmówiła prowadzenia psa. - Maaaaadisooooon - mruknął, opierając głowę na jej ramieniu, co było trudne ze względu na to, że dalej musiał za nią iść. 

- Boże, Josh, czemu musisz być taki nachalny - zaśmiała się i dała mu pstryczka w nos, aby jakoś pozbyć się go ze swojego ramienia.

- Mogę być jeszcze bardziej. Albo wcale, tylko błagam, daj mi go, on mnie kocha, ja go kocham, nic mi nie zrobi - kontynuował w najlepsze, szturchając ją łokciem w bok.

- No dobrze już, dobrze - przystanęła i podała mu smycz od psa, w odpowiedzi otrzymując radosny pisk mężczyzny. - Ale ja nie odpowiadam za to, co ten pies odwali - dodała i z tajemniczym uśmiechem rzuciła patykiem w stronę trawnika. 

Reakcja szczeniaka była bardzo przewidywalna, ale mimo to Josh nie zdążył niczego zrobić i już po chwili był ciągnięty przez owczarka po parku z głuchym krzykiem, zwracając na siebie uwagę przechodniów, jak i pozostałych zwierząt. 

- Hej, prrr, rumaku dziki, spokojnie, stój, prrr - krzyczał za psem, który w najlepsze gonił za patykiem nieustannie rzucanym przez Madison, która czerpała z tego niewyobrażalną zabawę. Josha natomiast nie ominęło nawet bliskie spotkanie z kałużą i w ostatniej chwili przed stawem zdążył się na tyle opanować, by zaprzeć się nogami i zahamować psa, a tym samym uniknąć kąpieli. 

i said don't be afraid // joshlerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz