Hinata Shoyo

14K 827 1.2K
                                    

Dla mojej dziewczyny z okazji rocznicy taki oto prezent ;-) Proszę skarbie, powinno ci się spodobać

*

Widziałem go wiele razy wcześniej, ale wtedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Hinata Shoyo, człowiek, który potrafi latać. Patrzyłem na niego i już wiedziałem, że nie umiem odwrócić wzroku. Że zmusi mnie do patrzenia na siebie przez wieczność.

Moje najbardziej wstydliwe wspomnienie. Ja, piłka i niski chłopak. Nie wiem czy sięgał mi do brody, kiedy stał naprzeciwko. Dlatego od razu go zignorowałem. Jakieś niskie dziecko, co się będę nim przejmował.

Dopóki nie zobaczyłem jak leci. Leciał. Frunął. Nazwijcie to jak chcecie. Szukałem odruchowo konstrukcji, która wzniosła go w powietrze. Kretyn, który wystawił mu piłkę prawdopodobnie uczył się tego od przedszkolaków, ale to nie było ważne. Ten po prostu skoczył. I leciał. Zanim nasz blok skoczył... zanim w ogóle pomyślał o tym żeby skakać... piłka toczyła się przy naszych nogach.

Takie coś tworzy w człowieku traumę. Zwłaszcza, że ten sam chłopak wylądował miękko na ziemi i uśmiechnął się do mnie. Jego spojrzenie posiadało w sobie energię miliona słońc.

Hinata Shoyo.

Hinata Shoyo.

- Hina...

- Kageyama, wszystko z tobą w porządku? – zapytał Noya.

- Pewnie wystraszył się tego nowego – mruknął Tanaka i wybuchli śmiechem.

Przygotowałem się do zaserwowania im prosto w twarz.

- No już, spokojnie – wtrącił się od razu Suga. – Daichi kazał stworzyć przyjazną atmosferę. Jak ją zniszczycie, Daichi zniszczy was.

Nikomu nie trzeba było tego powtarzać. Zamknęliśmy się od razu. Wszystko dlatego, że Hinata Shoyo przepisywał się do naszej szkoły. Wychowawczyni powiedziała, że przyprowadzi go prosto na trening. Nikt nie miał zielonego pojęcia dlaczego ktoś taki jak Mały Gigant wybrał naszą szkołę. Spokojnie przyjęliby go w Shiratorizawie. Pewnie...

- Ej, idzie! – rzucił ktoś.

- Dobra! Zbiórka – zarządził Daichi. – I macie być mili. Kageyama, zrozumiałeś? Miły. Kageyama, bo cię...

- Zrozumiałem – westchnąłem.

- Nie wierzę – prychnął Tanaka. – Pewnie nadal złości się za gimnazjum.

Za plecami Daichiego podstawiłem mu nogę i zająłem swoje miejsce w szeregu. Nie wiem czego spodziewali się inni. Może tego człowieka z legend powtarzanych szeptem. Legendy mają to do siebie, że mimowolnie wyobrażasz sobie statycznego, dostojnego człowieka. A dostajesz to.

Przysięgam na koszulkę z numerem jeden, którą dostanę za rok, że słyszałem coś w rodzaju ziuuum kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wskoczyła pomarańczowa kulka. Przez moment wisiała w powietrzu a potem wylądowała przede mną. 

Boże, za co.

- Kageyama-kuuuun – prawie to wyśpiewał. – Miło cię znów widzieć.

- Ciebie również – widziałem jak Daichi za jego plecami przesuwa palcem po szyi. – Możesz się odsunąć?

Jego twarz była niebezpiecznie blisko mnie. Gdyby podskoczył, dostałbym w brodę. Pocieszało mnie, że prawie nie urósł od momentu, kiedy widziałem go po raz ostatni. Rozejrzałem się po innych. Jeszcze nie wyszli z szoku. No tak. Spodziewali się wielkiej legendy. Ta legenda podeszła do Daichiego i skłoniła się przed nim

- Hinata Shoyo, miło mi poznać! – powiedział śpiewnie a potem ta mała cholera znów spojrzała na mnie. – To świetnie, że teraz zagramy razem, Kageyama.

Wszyscy spojrzeli na mnie. Wiedziałem. Wiedziałem, że tak będzie. Że ta żywa legenda... ta upierdliwa pchła zniszczy wszystko jak tylko pojawi się w pobliżu. Że moja spokojna droga do koszulki z numerem jeden stanie się walką na wytrzymałość z tym ludzkim akumulatorem. Patrzyłem w oczy, z których biła namacalna moc i wiedziałem.

Pół roku temu, eliminacje na narodowe. Jego jedynka na koszulce wytrąciła mnie z równowagi. Był niższy od dzieci z podstawówki. Nie rozumiałem co on w ogóle robi na boisku. Wtedy też stanął naprzeciwko mnie i uśmiechnął się szeroko.

- Życzę powodzenia, Kageyama-kuuun – powiedział jakby kpił sobie ze mnie. – To będzie dobry mecz.

To on zdobył w nim pierwszy i ostatni punkt. Nie wygrał. Ale to wtedy narodziła się legenda Małego Giganta. To ja ją stworzyłem. Pozwoliłem by wykorzystał przeciwko mnie wszystko co miał.

Moje najbardziej wstydliwe wspomnienie. A kiedy wszyscy wpatrywali się w niego jak urzeczeni, kapitan wziął mnie na rozmowę do schowka.

- Słuchaj, Kageyama – zaczął.

- O nie... - wymsknęło mi się.

- O tak – warknął i poczułem na sobie jego morderczy wzrok. – Wszyscy wiemy co się wydarzyło między wami w gimnazjum. Ale nie obchodzi mnie to. Możesz sobie być królem boiska, ale pomyśl tylko. Jakimś cudem dostaliśmy Małego Giganta tuż przed eliminacjami. Już nic lepszego nas nie spotka. – jego spojrzenie prawie wbiło mnie w podłogę. – Masz być od teraz aniołem stróżem tego chłopaka. Masz się z nim zaprzyjaźnić. Jak ci każe skakać z dachu to masz skakać, rozumiesz? Jak ktoś na niego krzywo spojrzy to masz wydłubać mu oczy. Ma się tutaj czuć tak kochany jak w prawdziwej rodzinie. Rozumiesz, Kageyama? ROZUMIESZ?

- Tak, sir – wymamrotałem.

Kapitan poklepał mnie po ramieniu z siłą szarżującego nosorożca a ja próbowałem się mimowolnie nie rozpłakać. Rozkaz jaki otrzymałem, wchodził w życie natychmiastowo. Więc kiedy inni uczestniczyli w rozgrzewce, ja siedziałem w kącie z pomarańczową larwą i cierpliwie, naprawdę cierpliwie, odpowiadałem na każdego jego najgłupsze pytanie. A miał ich tysiące. Jak często są treningi? Kiedy dostanę koszulkę? Pościgamy się? Zagrasz ze mną? Ej, Kageyama, kim jest ta dziewczyna? Patrz Kageyama, mrówka. Wystawisz mi Kageyama? Gdybym tak bardzo nie bał się kapitana i nie chciał jego koszulki z numerem jeden, użyłbym szarej taśmy ze schowka żeby permanentnie zakleić temu oszołomowi usta.

Kiedy larwa wdała się w dyskusję z naszym libero, kapitan i Suga jednocześnie poklepali mnie po ramieniu.

- Jednak dobry z ciebie człowiek, Kageyama – powiedział Suga. – Nie spodziewałem się, że jesteś aż tak miły.

Dinozaur i ten piegowaty kretyn za jego plecami próbowali nie udławić się ze śmiechu. I to tyle jeśli chodzi o mój szacunek.

Gdybym wtedy wiedział z czego jeszcze będę musiał zrezygnować... gdybym wiedział w co się wpakuję... gdyby ktoś mi powiedział jak wiele w moim życiu zniszczy Hinata Shoyo... nawet kapitan i jego koszulka nie przekonałyby mnie żebym pakował się w cały ten syf. Ale wtedy nie miałem pojęcia. W takich momentach nikt zazwyczaj nie ma pojęcia. Byłem trochę jak główny bohater horroru, który nocą pakuje się do piwnicy, z której dochodzą podejrzane trzaski. Jeszcze nikt nie wie, że będzie źle. Więc każdy schodzi do swojej własnej piwnicy.

- Ej, Hinata! – warknąłem na larwę. – Pakuj się. Koniec treningu. Chodź. Odprowadzę cię kawałek.

Mikrus dogonił mnie w ułamek sekundy i już szliśmy przez pusty plac. A energetyczna poświata, jaka od niego biła, zdawała się rozświetlać ciemność.


Moje prywatne słońceWhere stories live. Discover now