Rozdział jedenasty

13.6K 660 14
                                    


- Co on do cholery tu robił? - warczy.

- Już ci powiedział, przyszedł zapytać czy wszystko w porządku, bo wczoraj zgarnialiśmy cię zalanego w trzy dupy spod klubu. Mógłbyś się z łaski swojej uspokoić? Pomógł mi i się martwi. To chyba normalne - podnoszę głos.

- My? No proszę czyli jednak coś między wami jest - uśmiecha się przebiegle i kręci głową.

- Przesadzasz. Nie ma nic między mną i Lucasem. Pomógł mi wczoraj i tyle. Pomógł mi, bo ty poszedłeś do klubu i upiłeś się jak idiota. Dobrze wiedziałeś, że nie powinieneś. Nie pamiętasz już co się ostatnio stało jak się tak upiłeś? Znowu ci odwala. Snujesz jakieś nieprawdziwe osądy, oskarżasz mnie o zdradę. Brandon, co się z tobą dzieje?- kręcę zrezygnowana głową i patrzę mu w oczy.

Przeciera włosy dłonią i odwraca wzrok.

- Rozumiem że masz problemy. Porozmawiaj ze mną. Pomogę ci - kładę rękę na jego ramieniu.

- Nie chcę twojej pomocy - warczy i zrzuca moja rękę ze swojego ramienia. Cofam się. Serce zaczyna mi szybciej bić, a oddech mam urywany. Strach. Po raz pierwszy się go boję. Boję się i za cholerę nie mam pojęcia co zrobić, mimo, że wcześniej wiedziałam. Przez ostatni tydzień przygotowywałam się na jego wybuch. Zastanawiałam się co wtedy zrobię. A teraz gdy to się dzieje nie mam pojęcia co robić.

Uświadamiam sobie, że nie powinnam nigdy myśleć o takiej sytuacji, że nie powinnam się go bać. Do oczu nachodzą mi łzy. Ale nie dlatego, że się boję, a jestem zła. Muszę jednak zachować spokój.

- Brandon - mówię szeptem, ale na tyle głośno żeby muzyka nie zakłócała mojego głosu. Spogląda na mnie z wściekłością w oczach. Ten obłąkany wzrok. Rozszerzone źrenice. Dlaczego wcześniej nie zwróciłam na to uwagi? - Wydaje mi się, że to nasz koniec- kończę jeszcze ciszej.

Nasz związek nie ma sensu. Nie skoro ja się go boję. Nie chce codziennie zastanawiać się czy dzisiaj mnie uderzy czy nie. Zastanawiać się co zrobi i gdzie jest. Martwić się czy nic mu nie jest.

Mruga kilkakrotnie powiekami. Doskakuje do mnie i przyciska mnie do ściany. Wciągam ze świstem powietrze przerażona jego zachowaniem. Odkąd on tutaj wszedł nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo słychać dudnienie muzyki z dołu. Nikt mnie nie usłyszy gdy krzyknę "pomocy", po jego wzroku widzę, że on to wie.

- Nie masz prawa ze mną zrywać - krzyczy mi prosto w twarz. - Nie możesz tego zrobić. Jesteś moja! Rozumiesz? Kocham cię i musimy być razem. Jesteś moją tarczą.

- Problem w tym Brandon, że ja już tego nie chcę - kręcę głową, a po policzkach spływają mi łzy. - Przez ostatni tydzień, codziennie zastanawiałam się czy mnie uderzysz czy nie. Bałam się odezwać w niektórych sytuacjach, bo wiedziałam, że możesz wybuchnąć. Zastanawiałam się co się z tobą dzieje. W nocy gdy zadzwoniłeś nareszcie to zrozumiałam. Byłeś na głodzie. Chcę ci pomóc, ale tutaj moja pomoc już nie wystarczy, ty potrzebujesz pomocy kogoś z zewnątrz, lekarzy, psychologa nie wiem. Wiem, że potrzebujesz innej pomocy niż mogę ci dać ja. Kocham cię, ale nie tak jakbyś tego chciał. Kocham cię jak przyjaciela, dopiero teraz sobie to uświadamiam. Nie mogę być z kimś, kiedy boje się codziennie co on zrobi. Czy dzisiaj mnie uderzy czy nie. Obiecałeś mi, że nie wrócisz do nałogu. Tak długo z nim walczyłeś. Poddałeś się. Nie obwiniam cię o to, ale złamałeś dane mi słowo. Okłamywałeś mnie przez cały tydzień. Jeżeli nie dłużej. Nie możemy być razem. Pomogę ci, ale już nie jako twoja dziewczyna, ale przyjaciółka. Możesz na mnie liczyć, ale nas już nie ma i nie będzie. Wybacz mi - wyrzucam z siebie wszystko.

- Nie, nie możesz mnie zostawić - ten obłęd i strach w jego oczach. Tak znajomy. Przypomina mi o tym jak po raz pierwszy z nim rozmawiałam. Jak próbowałam go uspokoić. - Kocham cię. Nie pozwolę ci odejść, jesteś moja. Czy ci się to podoba czy nie. Rozumiesz! - krzyczy i ściska mnie mocniej za rękę.

- To boli - krzywię się i próbuję wyrwać z jego uścisku. - Brandon puść mnie.

- Nie ma mowy. Jesteś moja. Nie mogę pozwolić ci odejść. Albo moja, albo niczyja - kręci głową z obłędem i szaleństwem w oczach. - Nie dajesz mi wyboru.

- Przepraszam - mówię. Patrzy na mnie zdezorientowany. Kopie go kolanem w krocze. Zmniejsza uścisk. Wyrywam mu się i wybiegam, przeciskam się przez tłum ludzi szukając brata. Czuje za sobą obecność Brandona. Nie ma odwagi się odwrócić.

- Jackson - krzyczę i wpadam do salonu. Nie ma go. Zaczynam panikować. Ludzie w pomieszczeniu patrzą na mnie jak na idiotę. Ktoś łapie mnie za rękę. Boje się, to może być Brandon. Nie wiele myśląc odwracam się z zamachniętą ręką. Lucas marszczy brwi i zatrzymuje ją tuż przed swoim policzkiem. Patrzę na niego ze strachem. Nie chciałam go uderzyć. Myślałam, że to Brandon. Jestem chwilowo zdezorientowana.

- Odwal się od niej - za jego plecami pojawia się wspomniany chłopak. Odpycha go i rzuca się na niego z pięściami. - Mówiełem ci żebyś trzymał się z dala od mojej dziewczyny - krzyczy. Lucas broni się, widzę, że nie chce zrobić krzywdy Brandonowi, ale jak tego nie zrobi to stanie się mu krzywda. Chłopcy zbierają się w koło dookoła nich i zaczynają ich dopingować. Do środka wpada Jackson i Alec. Próbują odciągnąć Brandona od Lucasa.

Brat spogląda na mnie i kreci głową. Widzę jak na jego twarzy maluje się wściekłość. To mi wystarcza żebym otrzeźwiała i ruszyła się z miejsca. Ale Jack mnie odpycha. Wyciąga Brandona za koszulkę na zewnątrz i popycha go na trawę.

- Mówiłem ci chuju żebyś trzymał się od niej z daleka - wrzeszczy i uderza go.

- Jackson - krzyczę i próbuję go powstrzymać ale mnie odpycha. Upadam na żwir i ranię sobie dłonie. Syczę cicho z bólu.

- Pomogę ci - Lucas łapie mnie pod pachami i ciągnie do góry.

- Odciągnij go on Brandona - proszę.

- Zaczynałem cię akceptować, a przynajmniej tolerować. A ty włazisz do mojego domu i masz się za nie wiadomo co?! Ona się ciebie boi - wrzeszczy. - Powiedziałem ci chyba wystarczająco jasno ostatnio żebyś nigdy nie próbował podnieść na nią ręki.

Lucas doskakuje do mojego brata.

- Jackson to nie ma sensu. Daj spokój. Narobisz sobie tylko niepotrzebnych problemów - próbuje go odciągnąć.

- Odpierdol się Lucas - warczy na niego mój brat. Brunet kręci głową i próbuje go odciągnąć. Podbiegają do niego Alec i Michael. Przytrzymują Jacksona, a Lucas pomaga Brandonowi podnieść się z ziemi. Przytrzymuje go za koszulkę.

- Powiedział ci. Wypierdalaj stąd i żebyś więcej się tu nie pokazywał - popycha go lekko w stronę bramki.

Brandon spogląda na mnie i kręci zrezygnowany głową.

- Nie chciałem - mówi i odwraca się na pięcie.

Znika z naszego pola widzenia, a chłopcy puszczają Jacksona.

- Mówiłem ci żebyś trzymała się od niego z daleka - wrzeszczy na mnie i wbiega do domu. Słyszę jak zaczyna się wydzierać na imprezowiczów żeby już szli bo impreza skończona.

Siadam na trawie. Załamana tym wszystkim. Tak szybko się to działo.

****

Rozdział poprawiła: Divergent_2003

You'll be Mine Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz