4. Moja

447 9 3
                                    

− Wiktor? – Oplotłaś moją talię ramionami, ufnie przytulając się do pleców.

− Tak? – Dotknąłem twoich drobnych dłoni na brzuchu. Nadal zaskakiwały mnie takie gesty z twojej strony, chociaż byliśmy już parą od jakiegoś czasu i powinienem się przyzwyczaić.

− Ania organizuje imprezę w swojej wilii. Zaprasza wiele osób ze szkoły. Pomyślałam, że moglibyśmy pójść.

Zagryzłem wargi. Ta jedna wypowiedź omal nie wyprowadziła mnie z równowagi. Dlaczego chciałaś pójść na jakąś cholerną imprezę? Dawałem ci wystarczająco dużo swobody! Pozwalałem byś normalnie chodziła do szkoły, nie trzymałem cię pod kluczem. Może jednak powinienem wdrożyć mój plan wcześniej...

− Wiktor?

− Tak? – zabrzmiało to ostrzej aniżeli miało. Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę, skarbie. Nigdzie nie pójdziesz, nie pozwolę na to.

− Pytałam czy pójdziemy na imprezę.

− Po co? – niemalże warknąłem.

− Żeby się zabawić – odparłaś rozbawiona, jednak mnie nie było do śmiechu. Chciałaś spotkać się z tymi wszystkimi samcami, którzy ślinili się na twój widok, którzy cię pożądali, marzyli o tobie, którzy oglądali się za tobą na korytarzu. Nie rozumiałem, dlaczego ci na tym zależało. Nie potrzebowaliśmy nikogo innego. Tylko ty i ja, nikt więcej.

− Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł...

− Dlaczego?

− Jakoś nie mam ochoty na spotkanie chlejących do oporu, zataczających się ludzi.

− Nie musimy siedzieć tam niewiadomo jak długo.

− Nie.

− Mogę iść sama. Chociaż wolałabym z tobą...

Moje pięści zacisnęły się. Sama?! Nie wolno ci! Nie masz prawa iść sama!

− Nie puszczę cię tam samej. – Starałem się, by zabrzmiało to spokojnie. Nie chciałem się z tobą kłócić. – Ktoś może zrobić ci krzywdę. Nie ufam pijanym ludziom. Zresztą nie muszą być pijani.

− Wiktor, ja potrafię o siebie zadbać. – Zaśmiałaś się wdzięcznie, twarz wtulając w moje plecy.

Westchnąłem.

− Pójdę z tobą.

− Naprawdę? Dziękuję! – Przytuliłaś mnie mocniej.

Nie spuszczę cię ani na chwilę z oka, królewno. Masz moje słowo.

***

Wystroiłaś się na imprezę w kraciastą spódniczkę i czarną bluzeczkę na ramiączkach. Włosy spięłaś w charakterystycznym nieładzie, udekorowałaś kokardą z deseniem odpowiadającym spódniczce i naciągnęłaś zakolanówki. Platformy zostały zastąpione przez trampki, żebyś mogła tańczyć bez obawy o skręcenie kostki. Mentalne przekleństwo obiło się o czaszkę, nie znajdując na szczęście ujścia w ustach, kiedy cię zobaczyłem. Wyglądałaś pięknie i kusząco. Zbyt pięknie i zbyt kusząco. Wiedziałem jak zareaguje reszta. Będę musiał cię dokładnie pilnować.

Dotarliśmy do przeklętej, hałaśliwej wilii. Już od progu uderzył błysk kolorowych świateł, muzyka docierała zewsząd głośnym dudnieniem, a alkohol był dosłownie wszędzie. Nie miałem nic przeciwko imprezom. Lubiłem na nie chodzić. Jednak teraz zrobiłbym wszystko, by się stąd wymknąć. Zabrać cię i uciec.

Ktoś natychmiast podbiegł z kieliszkiem. Jakiś nieznany mi idiota, który usiłował wcisnąć szkło w twoją rękę.

− Dziękuję, nie piję.

Tylko mojaKde žijí příběhy. Začni objevovat