Prolog

5.4K 140 15
                                    

"W walce na śmierć i życie nie ma granic."

Ernesto Guevara


Patrząc wstecz, nawet nie przeszłoby mu przez myśl, że cały szereg zdarzeń doprowadzi do tego, iż powróci do miejsca, o którym starał się przez lata zapomnieć. W czasie, kiedy wszystko wydawało się prostsze, a jednocześnie tak boleśnie realne. Obawiał się tych powrotów, za każdym razem, gdy ponownie wchodził do tej rwącej rzeki, jaką było jego życie. Ponownie zatem teraz, wyzbywszy się wszelkich uczuć, znów stał się bezwzględną maszyną. Nieulękły, twardy niczym stal, patrzył przez celownik dokładnie namierzając cel.

— Wiesz, cały czas zastanawiam się, jakim cudem jesteśmy właśnie w tym miejscu.

Głos, który usłyszał w słuchawce umieszczonej w uchu, rozproszył go na chwilę. Skrzywił się, nim odpowiedział cierpko:

— Jeśli nie chcesz, żebym to ciebie postrzelił, to byłoby miło, jakbyś się zamknął.

— Jasne, ale nadal nie rozumiem, dlaczego do cholery to robimy?

— Bo, nie ma innego wyjścia – mruknął ze znużeniem.

— Może jest...

— Nie dał znaku życia, prawda? Wiesz, równie dobrze jak ja, co ustaliliśmy, więc przymknij się z łaski swojej — przerwał przyjacielowi, nim ten ponownie zaczął rozsiewać w nim wątpliwości. Wiedzieli, że była to ostateczność, co do której wszyscy się zgodzili kilka tygodni temu. Teraz nie było innego wyjścia, chyba że jakimś cudem ten przeklęty Lucyfer pokaże się cały i zdrów. W to jednak wątpił, choć mimo wszystko jakaś część, która jeszcze do końca nie umarła, pragnęła wierzyć w ten cud, że faktycznie się zdarzy.

Otrząsnąwszy się z tych nierealnych w gruncie rzeczy złudzeń, ponownie skupił się na zadaniu. Jeśli uda mu się dziś zranić człowieka, który ich w to wszystko wpakował, może jego bratanica wyjdzie z tego zamieszania cało. Gdy dojrzał swój cel, aż sapnął z zaskoczenia.

— Co jest? – Ponownie usłyszał w swoim uchu głos przyjaciela.

— Mamy problem. Zwołaj resztę. Wiem już kto ma moją bratanicę.

To powiedziawszy, złożył szybkimi, wprawnymi ruchami karabin i schował do mało rzucającej się w oczy torby. Jeszcze tylko raz spojrzał w dół, choć z ósmego piętra niewiele mógł dostrzec, z niedowierzaniem najszybciej jak tylko mógł, odwrócił się i zbiegł schodami przeciwpożarowymi na dół. Budynek, który wybrali do tego zadania, nie należał do najwyższych w Bostonie, ale był jedynym miejscem zamieszkałym przez zwykłych ludzi, a nie kolejnym biurowcem w okolicy, co mu najbardziej odpowiadało. Mógł bez przeszkód wmieszać się w tłum przechodniów, gdy tylko zwinnie opuścił się na drabince.

Po krótkim marszu dotarł do zaułka, gdzie czekał na niego samochód. Wsiadł do środka i spojrzawszy na swojego przyjaciela skinął głową, by ten ruszał. Wyjął z ucha słuchawkę, chowając ją do torby z bronią, którą następnie rzucił na tylne siedzenie.

— Co cię przekonało? – zapytał mężczyzna o blond czuprynie, kiedyś idealnie ułożonej, dziś jego włosy były w nieładzie i aż prosiły się o wizytę u fryzjera.

— Moja bratanica stała tuż obok niego.

Wciąż nie mógł tego zrozumieć. Może i nie wiedziała, kim naprawdę był człowiek w podeszłym wieku o nienagannym stroju i manierach, przynajmniej na salonach, ale przecież ostrzegali ją przed nim. Skąd się dziś wzięła na jego linii strzału? Dlaczego jej nie upilnowali?

— Wiesz, ona nie jest głupia, Joe. A mógłbym nawet spokojnie powiedzieć, że jest bardzo mądra i nad wyraz spostrzegawcza. Poradzi sobie. Chyba nie bardzo zdążyłeś ją poznać, co?

— Nie mieliśmy zbyt wielu okazji od śmierci jej ojca – mruknął tylko w odpowiedzi, nim skupił swój wzrok na mijanych przez nich nielicznych przechodniów. Gdy tylko wyjechali ze ścisłego centrum, zaczęło padać, ciemne chmury zasnuły niebo, całkowicie odcinając drogę promieniom słonecznym. Zapowiadał się doprawdy cholernie męczący dzień – pomyślał.

— Dokąd teraz? – zapytał w końcu jego przyjaciel. Choć różnica wieku pomiędzy nimi wynosiła dziesięć lat, wcale tego obaj nie odczuwali. Był kiedyś dowódcą Gabriela, dopóki nie okazało się, że uszkodzenie nogi, gdy ten został postrzelony, nie pozwoli mu dalej pełnić służby. Mimo powrotu do domu, Gabriel nadal pozostawał z nim w kontakcie, chociaż jego rodzina jasno dała do zrozumienia, że nie powinien się spotykać z niesławnym kuzynem. Cóż, Joe nigdy nie twierdził, że jest świętym, ale też zawsze miał pieczę nad tymi, których dano mu pod opiekę. Zarówno jednak w jego przypadku, jak i dzieci brata, poległ na całej linii.

Gabriel nie wiedział, co ze sobą zrobić, dopóki nie odnalazł się w roli detektywa, a później szefa jednej z najlepszych firm ochroniarskich. Teraz, bez jakichkolwiek pytań, po prostu zaoferował swoją pomoc i nie dawał się zbyć. Z westchnieniem pełnym rezygnacji, Joe postanowił się z kuzynem więcej nie spierać, a przynajmniej nie co do kwestii pomocy. Gabe był od dziecka ciekawski i skory do każdego rodzaju psot, a jednak pod tą maską luzaka krył się poważny i odpowiedzialny mężczyzna, którego Joe szanował. Dlatego teraz nie miał zamiaru powstrzymywać Gabriela od tego, co i tak by zrobił mimo zakazu. Był dorosłym człowiekiem i o tym musiał Joe pamiętać.

Joe, z kolei, odszedł z wojska, gdy tylko dowiedział się o śmierci brata. Nie potrafił jednak zmusić się, by wejść w życie już wtedy prawie dorosłego bratanka i małej bratanicy. Dlatego też, postanowił z daleka mieć nad nimi pieczę, choć w ten sposób sprawić, że będą bezpieczni. Za Joe'm ciągnęły się bowiem problemy, którymi nie chciał obarczać nieskażonych bestialstwem wojny ludzi. Szczególnie, że była to jego jedyna rodzina. Musiał zadbać o ich bezpieczeństwo i udawało mu się to, aż do tego roku, kiedy wszystko po kolei zaczęło się sypać, a on sam nie wiedział jak głęboko została uknuta intryga i kto tak naprawdę pociąga w tym całym przedstawieniu za sznurki. 

Na granicy prawa - Prawnicy § 2  [Przygotowywane do wydania ;) ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz