§ 3 (cz. 3)

1K 79 15
                                    

***

Czuła ból, który towarzyszył jej za każdym razem, gdy matka tłumaczyła zachowanie ojca. Momentami miała wrażenie, że w pewnym sensie również i swoje uczucia, Judith w ten sposób pragnęła uzasadnić. Cordelia nie mogła uwierzyć, jak można być tak zimnym i bezwzględnym wobec własnych dzieci. A jednak, mimo iż była dorosła i znała swoich bliskich jak zły szeląg, przy każdej rozmowie ponownie wpadała w tę samą króliczą norę. Pomimo tego, iż marzenia dziecka o pełnych ciepła rodzicach, dawno temu rozpłynęły się niczym mgła, nadal gdzieś w środku pragnęła dostrzec w nich choć cień głębszych uczuć. Na próżno. Głupie serce wyrywa się do mrzonki, która nie ma szans stać się rzeczywistością.

Jej rodzice nie rozumieli tego, że ich dzieci mają prawo do swoich własnych życiowych wyborów i nie muszą iść utartym szlakiem, oczywiście wyłącznie słusznym, zdaniem Pitera Westona. Cordelia wraz z rodzeństwem nigdy nie otrzymała wsparcia, za to dostali w nadmiarze rozczarowanie tym, że nie udało się ich ukształtować według wizji ojca.

Jak mogła być na tyle głupia, by uwierzyć, iż coś się zmieniło, nawet w tak poważnej sytuacji, jak ta obecna. Owszem, ojciec był zacietrzewiony, uparty do granic możliwości i nie docierały do niego żadne racjonalne argumenty. Matka jednak, do tej pory może i była po jego stronie i biernie przytakiwała wypowiadanym przez męża idiotyzmom, ale potrafiła też niejednokrotnie spowodować, by przez jakiś czas ojciec tolerował własnego syna. Dziś, najwyraźniej nie miała już żadnego wpływu na ojca Cordelii, do tego stopnia, że wykluczał ze swojego życia również i córki. Miała naprawdę popieprzonych rodziców. Idealne wzorce przekazane przez matkę i ojca, z pewnością sprzyjały założeniu potencjalnej rodziny – pomyślała z przekąsem.

Nagle przystanęła na środku korytarza, rozglądając się wokół. Wychodząc z poczekalni, bezwiednie ruszyła przed siebie bez celu. Była tak zraniona i jednocześnie wściekła, że nie zwracała uwagi na to, dokąd idzie. Wydawało jej się, że nadal znajdowała się na tym samym piętrze, jednak kolorystyka w tej części szpitala była bardziej kolorowa. Pięknie, jeszcze tego brakowało, żeby trafiła na oddział dziecięcy – przemknęło jej przez myśl. Ostrożnie, jakby chodziła po polu minowym, szła dalej usiłując znaleźć jakąkolwiek tabliczkę, która odpowiedziałaby jej na pytanie – gdzie dotarła. Oparła się ramieniem o ścianę, czując jak powoli opada z sił.

Całe życie walczyła. Jej los naznaczony został przez ciągłe zmaganie się z przeciwnościami. Wiedziała, że teraz, tak jak zawsze, musi oddzielić się grubym murem od wciąż krzywdzących ją słów.

– Cordelio?

Podskoczyła przestraszona, słysząc swoje imię wypowiedziane miękkim, niskim tonem. Kiedy odwróciła się, zobaczyła zatroskaną twarz Matthew. Kolejny raz, odkąd go poznała, przemknęło jej przez myśl, że nigdy dotąd nie była równie szczęśliwa, co w jego ramionach. Bez zbędnych pytań, zawsze miała w nim wsparcie. Nikt dotąd tego nie robił oprócz Drew.

– Wszystko w porządku? – zapytał, podchodząc bliżej. Spojrzał jej głęboko w oczy, jakby wypatrywał oznak paniki, bądź kłamstwa.

– Nie bardzo, ale to zazwyczaj mija, gdy tylko odejdę na odpowiednią odległość od moich rodziców – mruknęła, czując coraz większe zmęczenie. Chciała opuścić to miejsce. Nie wiedziała, po jaką cholerę, przyjechała. Dla pozorów? Z miłości do tych, którzy kochali ją tak jak potrafili, choć było to dosyć szorstkie uczucie? Być może wciąż, mimowolnie tliła się w niej nadzieja, że pewnego dnia dostrzeże coś więcej.

– Chyba rozumiem, dlaczego wyjechałaś do Bostonu – powiedział to żartobliwie, przyciągając ją do siebie. W jego ramionach czuła się tak, jakby nic złego nie mogło jej spotkać. Jakby wszystko miało jakiś wciąż niezrozumiały dla niej sens.

– Tak, moja rodzina nie należy do najbardziej wspierających na świecie. – Mimowolnie roześmiała się, czerpiąc siłę z jego ciepłych objęć.

– Wracajmy do hotelu. Nic tu po nas. Jeżeli stan twojego ojca ulegnie zmianie, powiadomią nas. Zostawiłem pielęgniarce i lekarzowi namiary.

– Dobrze.

Cordelia zerknęła na Matta, słysząc jego krótki, jakby powstrzymywany śmiech. Był wyraźnie rozbawiony. Zmarszczyła czoło, odsuwając się od niego. Założyła ręce na piersi, wydymając w niezadowoleniu usta.

– Może zdradzisz mi, co cię tak bawi?

– Za każdym razem, gdy bez kłótni zgadzasz się ze mną sprawia, że mam ochotę się roześmiać. Wybacz, ale to silniejsze ode mnie.

– Nie jestem aż tak uparta – oburzyła się, nie wierząc w to, co usłyszała.

Tym razem, Matthew wybuchnął niepowstrzymywanym, tubalnym śmiechem, odchyliwszy głowę do tyłu. Och, był niemożliwy! – pomyślała, nim przewróciwszy oczami. Odwróciła się od niego i zrobiła krok w stronę wyjścia. Nagle w pasie objęło ją silne ramię. Plecami uderzyła o twardą klatkę piersiową, z trudem łapiąc oddech. Poczuła jego ciepły oddech na szyi. Po chwili, Matt dotknął ustami wrażliwej skóry tuż za uchem. Przez całe jej ciało przeszło rozkoszne drżenie.

– Matt – wymruczała, przygryzając dolną wargę, żeby powstrzymać jęk. Jego imię miało zabrzmieć jak reprymenda, lecz stanowczo jej to nie wyszło.

– Nigdy więcej ode mnie nie uciekaj – wyszeptał, nie przerywając pieszczoty. – Gniewaj się, krzycz, obrażaj, ale nie uciekaj.

Cordelia poczuła wzbierające się pod powiekami łzy. Nie wiedziała, skąd to wzruszenie. Próbowała opanować kłębiące się w jej sercu emocje. Ten mężczyzna kilkoma słowami sprawiał, że rozpadała się na kawałki. Odwróciła się w jego ramionach, spoglądając w przejrzyste oczy Matthew. Serce zabiło jej szybciej w piersi, oddech przyśpieszył. Pomimo tego, miała wrażenie, że świat wokół nich zamarł, czekając na kolejny ruch. Chciała dać się pochłonąć uczuciom, które zalały jej duszę, a jednak wciąż powstrzymywały ją sekrety, jakie oboje przed sobą chowali. Dlatego też, mimo buzującego w niej ognia namiętności, odsunęła się od Matthew, przerywając tę intymną chwilę. Rozejrzała się wokół. Na szczęście, piętro na którym aktualnie stali w czułych objęciach było puste. Jedynymi obserwatorami ich igraszek mogłaby być co najwyżej ochrona szpitala. Liczyła jednak na to, że ciekawszym będzie lunch, niż monitory.

– Wracajmy. Musimy jeszcze porozmawiać – powiedziała w końcu, czując niepokój. Mogła mieć jedynie nadzieję, że skrywane przez nich sekrety nie sprawią, że zamiast początku ich historii, dojdzie do jej zakończenia.

Na granicy prawa - Prawnicy § 2  [Przygotowywane do wydania ;) ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz