2.2

3.6K 151 15
                                    

-Ty gnoju!-chłopak o niebieskich tęczówkach, popchnął kręconowłosego powodując, że ten upadł na górkę śnieżnobiałego śniegu.

-Louis? Co ty tutaj robisz?-wstał otrzepując swoje spodnie z anielskiego puchu. Podszedł do blondynki łapiąc ją za rękę.

-Zdziwiony? Twoja dziewczyna jest w stanie błogosławionym, a ty zamiast być z nią, łazisz z jakąś pustą blond lalą.

-Była dziewczyna. Zdradziła mnie Louis. Dziwka pozostanie dziwką.-szatyn podszedł do chłopaka o zielonych tęczówkach. Zacisnął pięści. Z całej siły uderzył go w twarz.

-Ona cierpiała, a ty zaspokajałeś swoje potrzeby. Powiedz fajnie robi się mu dobrze?-pytanie to skierował do dziewczyny stojącej koło szatyna.

-Przesadziłeś.-wysyczał. Oddał mu ze zdwojoną siłą. Zaczęli bić się, tak mocno, że na śniegu pojawiły się krople krwii. 

-Przestańcie. Proszę.-Rose stała w dosyć dużej odległości przypatrując się temu wszystkiemu. Płakała. Louis podbiegł do dziewczyny, nie zważając na czerwoną ciecz lecącą z jego nosa.

-Harry jak mogłeś.-położyła dłonie na swoim odstającym brzuchu. Złapała szatyna za rękę, ciągnąc w stronę jego minivan'a. Wsiadła do samochodu, chowając swoją twarz, w trzęsących się rękach. Nie wiedziała, że spotkanie go spowoduje u niej, aż tyle emocji. Złych emocji. To, że nazwał ją dziwką, zniszczyło od środka ją jeszcze bardziej.

-Rose?-chłopak położył dłoń na jej kolanie okalanym czarnymi legginsami.

-Pojedźmy do ciebie proszę.-wychlipiała, zerkając w stronę Harrego, którego opatrywała blondynka. Chłopak widząc jej wzrok na sobie, popchnął dziewczynę, uciekając z miejsca zdarzenia. Szatyn odpalił samochód, oddalając się od dużej wielkości parku.

***

Weszli do domu Louisa, który oddalony był o kilka przecznic dalej. Szatynka usiadła na małej wielkości sofie. Wytarła twarz w rękaw swojego niebieskiego swetra.

-Rose, on nie jest wart tych łez. Bo widzisz nie chcę  żeby tobie się coś stało. Pamiętaj, że zawsze masz mnie.-uśmiechnął się w jej stronę, oblizując ranę na krawędzi jego ust.

-Ty krawisz!-pisnęła, kładąc swoją dłoń na jego zarośniętej twarzy.

-To nic takiego.-spuścił wzrok, nerwowo bawiąc się swoimi palcami.

-Nic? Lou. Gdzie masz apteczkę?

-W kuchni.-dziewczyna szybkim krokiem powędrowała do wyznaczonego jej celu. Otworzyła szafkę, rozglądając się po jej wnętrzu. Zauważyła ją na górnej półce, do której nie miała dostępu. Wspięła się na palcach, próbując dosięgnąć czerwonego pudełka.

-Może pomogę?-szatyn o niebieskich tęczówkach złapał ją w talii, podnosząc.

-Louis.-zaczerwieniła się lekko, kiedy to jego opuszki palców, przejechały po odkrytym brzuchu.

-Tak Rose?

-Dziękuję.-postawił ją na ziemi, odwracając w swoim kierunku.

-Masz piękny uśmiech.-odchrząknęła. Położyła pudełko na blacie, otwierając jego pokrywę. Wyciągnęła z niego wacik i wodę utlenioną, na widok której przez twarz chłopaka przeszło coś na kształt grymasu.

-Zobaczmy co my tu mamy.-dłonią dotknęła jego policzka. Na twarzy chłopaka, pojawił się dużej wielkości uśmiech.

***

-Louis zachowujesz się jak dzieciak!-szatynka próbowała przytrzymać chłopaka w miejscu. Wiercił się niemiłosiernie, skowycząc.

-Rose to boli!-złapał za jej nadgarstki. Dziewczyna spojrzała w jego tęczówki. Oczy o kolorze nieba, morza, oceanu. Chłopak zaczął zbliżać swoją twarz do jej twarzy. Czuła na swoim policzku jego oddech. Był coraz bliżej. 

-Lou.-zdziwiona jego poczynaniami stała, kompletnie nic z tego nie robiąc.

-Ciii.-jego usta delikatnie dotknęły jej czerwonej powłoki. Złapał ją w talii, przyciągając do swojego torsu. Nagle przez ciało dziewczyny przeszedł piorunujący ból.

-Auł!-skuliła się, odrywając ich usta. Klęknęła na kafelkowej podłodze w kuchni.

-Dzwoń po karetkę!-pisnęła, oddychając ciężko.

Nadzieja ma kolor brązu (zakończone)Dove le storie prendono vita. Scoprilo ora