Rozdział 59

488 22 13
                                    

Tris
Wyrzucam z głowy obraz pełnych bólu oczu Tobiasa. Nie mogę teraz o tym myśleć. Zrobiłam to co musiałam i teraz nie mogę się już wycofać. To co zrobiłam dało mi godzinę przewagi i tylko to się liczy. Gdybym zaczęła krzyczeć, że chcę ratować Chris to nigdy bym się stąd nie wydostała. Ruszam ciemnym korytarzem do sali treningowej. Potrzebuję broni i jeśli szczęście mi sprzyja to tam ją znajdę. Po minięciu ostatniego zakrętu zwalniam i uspokajam oddech. Powoli uchylam drzwi do pomieszczenia by sprawdzić czy jest puste. Brakuje mi tylko tego by ktoś zaczął wypytywać dlaczego tu jestem. W sali na szczęście nikogo nie ma. Wchodzę do środka i otula mnie niebywała cisza, którą przerywa jedynie mój oddech. Idę do stanowiska z tarczami, krzywiąc się za każdym razem gdy słyszę głośne pukanie moich ciężkich butów o podłogę. Tobias potrafi chodzić niemal bezszelestnie. - Odganiam tę myśl w końcu docierając do stolika z nożami. Może to nic specjalnego ale każda broń się przyda. Wkładam kilka noży do torby. Krzywię się gdy jeden z nich wypada mi z ręki i z metalicznym odgłosem upada na podłogę. Schylam się po niego, a wtedy mój wzrok przyciąga błysk stali spod stolika. Sięgam tak ręką, a moje palce natrafiają na zimny metal. Wyciągam przedmiot, który okazuje się pistoletem. Uśmiecham się lekko nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście. Sprawdzam czy jest naładowany. Dwanaście naboi. Zatykam broń z tyłu za pasek spodni i przykrywam ją kurtką. Zimna stal uwierająca mnie lekko w plecy daje mi pewne poczucie bezpieczeństwa. Nie idę jak owca na rzeź, zamierzam walczyć.
Część drogi przejeżdżam pociągiem, niestety nie wyjeżdża on poza miasto i muszę wyskoczyć w miejscu najbliższym przejścia w murze. Pociąg w tym miejscu nie zwalnia więc pomimo mojej wprawy trochę się obijam przy lądowaniu na twardej ziemi. Resztę drogi muszę niestety przebyć pieszo, a słońce wciąż nieubłaganie zniża się w dół. Gdy mijam przejście w murze decyduję, że muszę biec by zdążyć przed północą. Ruszam spękanym asfaltem, czujnie rozglądając się po otoczeniu. Wszędzie panuje cisza. Słyszę tylko stukanie moich kroków o ziemię i mój ciężki oddech. Minęła już godzina odkąd opuściłam Tobiasa, a to oznacza, że nie kam już zbyt wiele czasu. Słońce już prawie zaszło, a na niebie widać już księżyc. Na szczęście widzę już migotanie świateł Agencji.
Gdy coraz bardziej zbliżam się do budynków to zauważam ogrodzenie i spacerujących przy nim strażników z karabinami. I tu się kończy mój plan. Nie mam pojęcia jak mam dostać się do środka. W końcu decyduję się na rozwiązanie siłowe, nie mam czasu na skradanie się. Dwa noże z torby wkładam w cholewki butów, które sięgają mi połowy łydki. Wyciągam broń zza parka spodni i robię rzecz, za którą pewnie się znienawidzę. Celuję i strzelam na wydechu w najbliższego strażnika. Huk wystrzału przecina ciszę raniąc moje uszy. Widzę jak postać przede mną pada na ziemię. Biegnę w jej kierunku i staram się uspokoić. Jednak to nic nie daje gdy pochylam się nad skulonym strażnikiem i w świetle księżyca widzę czerwień krwi wypływającej z jego brzucha. Zaciskam na chwilę oczy i powtarzam sobie, że muszę być silna. Łapię jego broń i kartę magnetyczną, którą ma przypiętą do pasa i ruszam do wejścia. Coraz mniej czasu. Słyszę dudnienie ciężkich kroków innych strażników. Im szybciej mi pójdzie tym miej osób ucierpi. Z tą myślą uspokajam drżące ręce i przeciągam kartę przez panel wbudowany przy bramie. Gdy ta zaczyna się powoli otwierać widzę światło latarki. Prześlizguję się przez utworzoną szczelinę i strzelam do tyłu na oślep by spowolnić biegnącą za sobą osobę. Gdy wbiegam na teren pełen równie stojących domków rozlega się głośny alarm. Wiem, że nie mam szans, jednak co sił w nogach biegnę do budynku Agencji. Drzwi przede jną. Strzelam do pilnującego go strażnika. Pada na ziemię krzycząc głośno. Gdy wbiegam do środka otacza mnie około dziesięciu ludzi. Ubrani są w identyczne ciemne mundury. Wszyscy mają broń wycelowaną we mnie. Zaciskam mocniej dłoń na karabinie, który odebrałam strażnikowi.
-Opuść broń. - słyszę głos którejś postaci, ale nie mogę rozpoznać kto mówi. - Nie chcemy cię zabijać.
Wiem, że nie mam szans dlatego mówię:
-Dobrze. - powoli się schylam i bardzo wolno odkładam broń na podłogę. Jednak podnosząc się wyciągam noże z butów i chowam je w rękawach skórzanej kurtki. Pomieszczenie oświetla tylko poświata księżyca i słabe światło reflektorów wpadające przez okna. W pomieszczeniu jest więc stosunkowo ciemno i nikt nie zauważa błysku metalu. Nie mogę się teraz poddać, jednak na myśl o tym co mam za chwilę zrobić cała się trzęsę. Nie próbuję jednak już tego opanować. Dwoje strażników podchodzi do mnie by spiąć mi ręce kajdankami i wtedy rozpoczynam atak. Mężczyźnie po lewej stronie wbijam prawą ręką nóż pod żebra. Czuję jak strużki jego krwi spływając po ostrzu docierają do mojej dłoni. Szybko wyszarpuję nuż z jego ciała by następnie przykucnąć i głęboko ciąć wzdłuż uda drugiego strażnika. Obaj z krzykiem padają na ziemię. Rzucam nuż z prawej ręki w postać stojącą na lewo ode mnie. Przez sekundę gdy pozostali strażnicy stoją oszołomieni rozwojem sytuacji, ja podnoszę karabin i strzelam w dwoje przede mną. Karabin trzymam jedną rękę co utrudnia strzelanie, jednak drugą rękę nadal mam zajętą nożem. Celuję w nogi, choć nie jestem pewna czy dobrze robię. W ten sposób utrudniam sobie ucieczkę. Gdy dwie osoby padają na ziemię trzymając się za bolące kończyny z których cieknie krew, pozostali rzucają się na mnie. Nie strzelają, nie chcą mnie zabić. Są jednak o wiele więksi i silniejsi. Jeden z nich rzuca się na mnie od tyłu i swoim ciężarem powala mnie na ziemię. Broń wypada mi z ręki, ale ja nie zaprzestaję walki. Teraz w moich żyłach szaleje adrenalina, która sprawia, że mogę wszystko. Uderzam leżącego na mnie strażnika łokciem. Odchyla się on na tyle, że jestem w stanie się wykręcić i dźgam go nożem w bark. Wśród jego krzyków daję radę się wydostać spod jego ciała. Czeka na mnie jednak pozostała czwórka. Walczę gołymi rękami na ślepo zadając ciosy. Całe moje ciało boli, a mięśnie protestują z wysiłku. Uderzam, uchylam się i znów uderzam, wirując niczym w tańcu. W pewnym momencie czuję jednak tępe uderzenie w tył mojej głowy, które sprawia, że cienie stają mi przed oczami i chwieję się. Drugie uderzenie sprawia, że całkowicie odpływam.

❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤❤
Hej Miśki! Rozdział długi więc mam nadzieję, że się cieszycie.
Mam pytanie. Jaka piosenka mogła by być w zwiastunie tego opowiadania? Jeśli macie pomysły piszcie w komentarzach.

Jeśli ci się podobało zostaw gwiazdkę 🌟⭐🌟
Jeśli ci się podobało zostaw komentarz (...)
Jeśli ci się niepodobało to też napisz co ($£€% ¥#/&)


Niezgodna. Dalsze Losy // Zakończone ✔Where stories live. Discover now