Prolog

8.8K 398 41
                                    

- Chciałaś mnie widzieć, Heda – odezwałam się, prostując z ukłonu przed moim dowódcą.

- Nie musisz być taka oficjalna, z resztą nigdy nie jesteś – odpowiedziała Heda i zaśmiała się.

- Muszę zachowywać szacunek względem dowódcy, ale nie względem siostry – wyszczerzyłam się.

- Wiem, ale wzywam cię jako Heda i siostra. – powiedziała i zeszła z tronu, na którym siedziała – Jak wiesz wczoraj dotarły do Polis wieści, że coś rozbiło się w pobliżu Mount Weather.

- Tak, słyszałam o tym co nieco – potwierdziłam i obserwowałam jak Lexa przemieszcza się po Sali tronowej.

- Wiem od moich zwiadowców, że znajduje się tam grupa 100 ludzi w wieku około 18 lat – z niecierpliwością czekałam aż dojdzie do sedna sprawy, bo nie wzywała mnie do siebie bez powodu.

- Co mam zrobić? – zapytałam.

- Chcę żebyś ich obserwowała i raportowała wszystko co robią. Nie wiemy czy są niebezpieczni czy mają broń. Nie zbliżaj się do nich, tylko obserwuj z ukrycia. Zrozumiano?

- Tak jest, Heda. Od kiedy mam zacząć?

- Najlepiej od zaraz – odpowiedziała i znów zasiadła na swoim tronie.

- Do zobaczenia, Lexa – pożegnałam się i skłoniłam.

- Do zobaczenia, Diana – odpowiedziała i uśmiechnęła się.

Odeszłam i zabrałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Miałam przed sobą misję na czas nieokreślony. Schowałam do mojej skórzanej torby notes i różne fiolki z ziołami i miksturami. W wolnym czasie zajmowałam się zielarstwem i lecznictwem, dlatego te rzeczy znajdowały się zawsze przy mnie. Na szczęście z danych, które dostałam od Sebastiana jedna z moich jaskiń znajdowała się niedaleko lądowiska tych „ludzi". Miałam tam sporo zapasów. W różnych miejscach na moim ciele schowałam sztylety, na plecach miałam przewieszony miecz. Musiałam zrezygnować z konia, bo podróżowanie z nim po lesie nie wydawało mi się odpowiednie.

Wyruszyłam następnego dnia o świcie. Powietrze było rześkie i aż przyjemnie było iść samej. Coś sobie podśpiewywałam pod nosem, a od czasu do czasu zrywałam jakieś rośliny, których mi brakowało. Wieczorem byłam na miejscu. Odstawiłam swoje rzeczy do jaskini i poszłam pierwszy raz zobaczyć przybyszów z kosmosu. Zakradłam się na taką odległość, że widziałam większość z tego co się u nich dzieje. Rozpalili ognisko. Wszyscy stali wokół niego. Szukałam wzrokiem kogoś kto mógłby być ich przywódcą, ale jedyne na kogo zwróciłam uwagę to wysoki chłopak ze śmiesznie ulizanymi włosami. Mógł być od nich kilka lat starszy. Może to ich wódz?

- Bo robimy co do diabła chcemy! – krzyknął, a tłum za nim. Nie słyszałam poprzedniej części przemówienia, ale obawiałam się, że ich samowolka nie skończy się dobrze.

- Co do diabła chcemy! Co do diabła chcemy!

Wtedy zaczął padać deszcz. Jednak oni nie uciekali. Zaczęli w nim tańczyć, śmiać się i bawić. Byli dziwni. Oprócz tego, że śmiesznie wyglądali to jeszcze zachowywali się dziwnie. No to zaczynamy.

Connected | Bellamy BlakeWhere stories live. Discover now