Zawsze przedstawiano Ziemian jako bezwzględnych, brutalnych, a niekiedy jako barbarzyńców. Co jeśli tak naprawdę chcieli zbudować silne społeczeństwo, które byłoby wstanie przeżyć każde zagrożenie? Diana wychowała się tylko ze starszą siostrą, która...
Siedzieliśmy przy kolacji. Ja, Klaus, Bellamy i Elijah. Reszty rodzeństwa nie było. Kroiłam właśnie kawałek mięsa, gdy stwierdziłam, że lepiej będzie jeśli powiem Klausowi, że chcę wrócić do Polis. Nie mogłam w nieskończoność tutaj przebywać. Oni mnie tam potrzebują.
- Stwierdziłam – zaczęłam i przekroiłam kawałek gotowanej marchewki – że nadeszła odpowiednia pora na mój powrót do Polis.
Klaus spokojnie przeżuł jedzenie i wziął łyka Burbona, stojącego w szklaneczce obok talerza. Elijah milczał, a Bellamy wsadził sobie ziemniaka do ust. Zerknęłam na niego z ukosa i uniosłam brew do góry, a on tylko wzruszył ramionami.
- Jeżeli uznałaś, że to odpowiednia pora. Nie będę cię tu zatrzymywał – powiedział Klaus i uśmiechnął się.
- Jadę z tobą, wiesz tym – odezwał się Bellamy.
- Tak, wiem.
- Miło było cię... – odezwał się Elijah, a potem spojrzał na Blake'a – was tu gościć.
- To dla nas zaszczyt – przyznałam i włożyłam kawałek mięsa do ust.
- Zawsze będziecie tu mile widziani – powiedział Klaus i wziął kolejnego łyka.
Zakończyliśmy posiłek, a ja udałam się do swojego pokoju, by spakować niewielką ilość rzeczy, którą tutaj zabrałam. Wiedziałam, że będę tęsknić za tym miejscem. Przez te dwa tygodnie zdążyłam odpocząć i nabrać sił, aby stanąć na nogi. Dowiedziałam się wiele o mojej rodzinie i jej sekretach. Jednak gdzieś głęboko w głowie czaiła się myśl, że to jeszcze nie wszystko, że jeszcze o czymś nie wiedziałam.
***
Udało mi się dotrzeć do Polis. Podróż przebiegła nam spokojnie. Nie było żadnych ataków ze strony Azgeda. Czułam, że była to tylko cisza przed burzą. Nie widziałam się jeszcze z Lexą, ale do niej zmierzałam. Przechodziłam się pustymi korytarzami i tylko niekiedy spotykałam stojących wartowników. Witali się ze mną, a ja im odpowiadałam. Zawsze żyłam w przekonaniu, że każdy zasługuje na szacunek bez względu na to kim jest lub czym się zajmuje. Zapukałam do apartamentu Lexy, ale okazało się, że jest pusty. Wtedy usłyszałam strzał z dolnego piętra. Strzał z broni palnej. Rzuciłam się biegiem do pokoju, z którego wydawało mi się, że słyszałam strzał. Wbiegłam do niego. Zobaczyłam Clarke, Titusa i Lexę, która leżała na łóżku. Trzymała się za brzuch, a jej ręka umazana była czarną krwią.
- Lexa! – wrzasnęłam i podbiegłam do niej, odpychając przy okazji Clarke i Titusa.
- Nadia. – powiedziała i uśmiechnęła się słabo, nie zwróciłam nawet uwagi na to, że nazwała mnie prawdziwym imieniem – Dobrze cię widzieć po raz ostatni. Wiem, że nie zawsze byłam dobrą siostrą, ale bardzo cię kocham.
- Lexa, wszystko będzie dobrze, obiecuję – po moich policzkach leciały łzy.
Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.
- Moba, Nadia. Ai gonpeil ste odon. Ai hod u in, new heda.
- No, Leksa, beja. Ai hod u in, sis. Nie zostawiaj mnie.
- Miałaś rację, Clarke. – zwróciła się do dziewczyny stojącej za mną – Życie to coś więcej niż tylko przetrwanie.
W tym momencie Lexa przestała oddychać, a ja wpadłam w histerię. Położyłam głowę tuż przy niej i płakałam. Nie było jej. Odeszła. Jak inni. Zostałam sama. Zapłakana podniosłam się i zamknęłam Lexie oczy. Pocałowałam ją w czoło ostatni raz i pozwoliłam Titusowi odprawić rytuał Ducha. Spojrzałam na Clarke i zacisnęłam zęby. Płakała jak ja, ale moja złość z każdą sekundą rosła.
- Wynoś się – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Nadia, ja... - zaczęła.
- Wynoś się albo cię zabiję – wysyczałam już ledwo nad sobą panując.
- To nie była moja wina. Ja...
- Straże – wrzasnęłam, a oni natychmiast się pojawili – zamknąć ją.
Zabrali Clarke, a ja wróciłam do swojego apartamentu. Czułam się jakbym miała za chwilę zwymiotować. Pociągnęłam za czarne materiały zdobiące. Rzuciłam je na ziemię, w wściekłości przewróciłam też stół i kilka krzeseł. Stanęłam na środku pokoju i zaczęłam wrzeszczeć. Krzyczeć z bólu, bezsilności i niemocy. Upadłam na podłogę i zaczęłam płakać. Klęcząc przypominałam sobie każde wspomnienie z Lexą, a im było ich więcej tym bardziej płakałam.