5.6.Potrzebujemy pomocy.

1.5K 120 5
                                    

Siedziałam pod ścianą, gdy Bellamy próbował skontaktować się z Polis. Chodził po całej jaskini próbując złapać jakikolwiek sygnał w krótkofalówce. Deszcz nadal padał, ale znacznie słabiej, jednak dalej stanowił dla nas niebezpieczeństwo. Po kilku minutach Blake w końcu złapał sygnał.

- BB136 do MK58, zgłoś się! - powiedział Blake. Usłyszeliśmy zgrzyt i jakieś trzaski.

- MK58 zgłaszam się - usłyszeliśmy głos Marcusa.
Odetchnęliśmy z ulgą.

- Potrzebujemy pomocy - powiedział Blake do krótkofalówki.

- Co się dzieje i gdzie jesteście? - Kane brzmiał na zaniepokojonego.

- Pada czarny deszcz, który powoduje oparzenia... Gdzie my jesteśmy? - zapytał mnie, a ja zabrałam mu krótkofalówkę.

- Na głównej drodze koło lasu, musicie skręcić w prawo przy zwalonym drzewie. Jedźcie prosto, po jakimś kilometrze może półtora, zobaczycie jaskinię. To w niej jesteśmy.

- Przyjąłem. Już jadę - odpowiedział Marcus Kane.

***
Nie czekaliśmy długo. Po kilkunastu minutach deszcz przestał padać. Wyszliśmy na zewnątrz. Wszystko wyglądało normalnie, a po czarnym deszczu zostały tylko kałuże. Blake rozglądał się po okolicy, a jego wilgotne włosy opadały mu na czoło. Uśmiechnęłam się na ten widok, bo wyglądał uroczo. Po kilku minutach usłyszeliśmy warkot silnika, a naszym oczom, ukazał się samochód z Marcusem Kanem w środku. Podeszliśmy do samochodu, a Kane szybko z niego wyszedł. Uściskał mnie i Bellamy'ego na przywitanie.

- Cieszę się, że nic wam nie jest - powiedział.

- Razem jesteśmy niepokonani - puściłam Blake'owi oko i uśmiechnęłam się.

- Muszę się z nią zgodzić - również się uśmiechnął.

- Powinniśmy już wracać jesteście cali przemoczeni - powiedział i gestem głowy wskazał żebyśmy wsiadali.

***
Wyprowadziłam konie z jaskini, a Bellamy zabrał z nich nasze rzeczy.

- Wiesz jak trafić do domu, Phila - pogłaskałam konia po pysku.

Oba konie szybko się oddaliły, a Bellamy już siedział w samochodzie i uśmiechał się do mnie.

- O co chodzi, Blake? - zapytałam i podeszłam do niego.

- O nic, Konstantinova. O nic - jego uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, a ja uniosłam jedną brew.

 Postanowiłam jednak nie dopytywać, bo czułam, że i tak by mi nie powiedział. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do Polis.

- Czy Octavia i Klaus są cali? - zapytałam rozsiadając się z tyłu samochodu.

- Tak, przyjechali kilkanaście minut przed czarnym deszczem - odpowiedział, skupiony na drodze, Kane.

- Czy ktoś ucierpiał w Polis? - dopytywałam, a Marcus zamilkł.

- Marcus?

- Kilka osób nie zdążyło się schronić. Zmarli od oparzeń - odpowiedział w końcu. 

- Ile?

- Nadia... - chciał przerwać mi Bellamy, ale machnęłam na niego dłonią.

- Ile? - powtórzyłam pytanie.

- 10.

- Powinnam tam być. - mruknęłam matowym głosem, a Bellamy zerknął na mnie ze wzrokiem mówiącym "to nie prawda" - Wiesz, że tak.

Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. Kiedy dotarliśmy do Polis od razu wyskoczyłam z samochodu. Wyprostowałam się i weszłam w tłum ludzi zgromadzonych na placu. Wszystko wyglądało normalnie, ale pełno ludzi było poparzonych. Nieliczni opatrywali rany. Spojrzenia był skierowane na mnie, a głosy moich ludzi mówiły "heda" , "heda pomóż". Podbiegło do mnie jakieś dziecko. Kucnęłam przed nim i dopiero w tym momencie zauważyłam, że jego ręce są poparzone. Sięgnęłam do torby i wyciągnęłam z niej butelkę z wodą. Przemyłam chłopcu ręce i wręczyłam butelkę z resztą wody zdatnej do picia. Tylko tyle mogłam zrobić w tej sytuacji. Podniosłam się i zmierzwiłam mu włosy. Poradzimy sobie z tym. To pewnie tylko jednorazowy wybryk natury. Wszystko będzie dobrze. Musiałam tylko się nimi zaopiekować i rozprawić się z pewnym człowiekiem.

Connected | Bellamy BlakeWhere stories live. Discover now