3.4.Ja jestem Komandorem. Nikt nie walczy za mnie.

2.9K 198 27
                                    

Wszyscy Ambasadorzy już byli w Sali Tronowej. Kłaniając się poszczególnym osobom dotarłam do mojego krzesła po lewej stronie Lexy i zajęłam swoje miejsce. Clarke przypatrywała się mi i mojej siostrze bardzo uważnie. Starałam się to ignorować, ale mojej siostrzyczce bardzo się to podobało. Rozsiadła się na tronie i czekała aż zapanuje całkowita cisza.

- Jak wiecie planuję utworzyć 13 klan. Klan Skaikru – po pomieszczeniu rozeszły się szepty.

- Heda, ja i mój klan nie uważamy, żeby była to najlepsza decyzja. Lepiej będzie odsunąć Skaikru – odezwał się reprezentant Azgeda.

Clarke poruszyła się na krześle i posłała mężczyźnie zdenerwowane spojrzenie. Czekałam na dalszy bieg wydarzeń. Lexa machnęła ręką.

- Pozwól na słowo – przywołała Ambasadora Azgeda do siebie.

Mężczyzna pewnie wstał ze swojego miejsca i podszedł do Komandor. Wyszli kawałek za tron. Mężczyzna stał tuż nad wielką dziurą, która imitowała okno. W jednym momencie Lexa wykonała kopnięcie, a mężczyzna wypadł. Zapanowało zdumienie. Prychnęłam cicho, a na mojej twarzy zagościł półuśmiech.

- Ktoś jeszcze odważy się podważyć moje zdanie? – rzekła z wyższością, po czym skierowała spojrzenie na mnie – Nie odpowiadaj na to pytanie – mruknęła do mnie prawie szeptem, posłałam jej uśmiech, a ona z poważną twarzą zmierzyła wszystkich obecnych wzrokiem.

Lexa doskonale wiedziała, że się jej nie bałam i byłam gotowa podważyć jej zdanie lub całkowicie się sprzeciwić. Czy był ktoś kogo się bałam? Jeszcze go nie spotkałam.

Wtedy drzwi otworzyły się z hukiem. Skrzywiłam się, bo doskonale wiedziałam kto przybył. W Sali Tronowej pojawiła się Nia. Jej świdrujące stalowoszare oczy zatrzymały się na Lexie, a potem przeszły na mnie.

- Nia kwin kom Azgeda (Nia królowa Azgeda) – powiedziałam i lekko skłoniłam głowę.

- Diana kom Trikru – odpowiedziała i posłała mi arogancki uśmiech.

Nia jak zwykle była pewna siebie. Patrzyłyśmy sobie w oczy jeszcze przez chwilę, a potem ona powróciła wzrokiem do Lexy siedzącej na tronie.

- Witam w moich skromnych progach – powiedziała Lexa i uniosła dłoń wskazując całą salę.

- Dobrze cię widzieć, Alexandrio – Nia wysiliła się na sztuczny uśmiech.

Lexa zmrużyła oczy, bo nie lubiła jak używało się jej pełnego imienia. Wzięła głębszy wdech i założyła nogę na nogę.

- Co cię do mnie sprowadza? – zapytała.

- Doszły mnie słuchy, że nie do końca panujesz nad swoją władzą i twoja pozycja jest... Jakby to ująć? Zagrożona. Udowodnij, że jesteś godna być Komandorem.

Lexa uniosła jedną brew do góry i wyprostowała się.

- Jak miałabym to zrobić? – zapytała.

- Lexa... - chciałam jakoś temu zapobiec, ale siostra uciszyła mnie gestem dłoni.

Propozycje od Nii nie mogły skończyć się dobrze. Ona chciała naszej śmierci, a jej synowie dążyli do tego samego. Wciąż zastanawiałam się dlaczego Roan zwrócił się do Lexy o zniesienie banicji. Czy to był podstęp?

- Wyzywam cię na pojedynek. Będziesz walczyć z Roanem. Chyba, że wystawisz swoją siostrzyczkę, bo boisz się walczyć – spojrzałam na Roana. Czy on o wszystkim wiedział? Zachował swoją kamienną twarz, ale przez ułamek sekundy widać było na niej szok.

Lexa wstała ze swojego tronu i wyciągnęła nóż z pokrowca.

- Ai laik Heda. Non na throu daun gon ai.(Ja jestem Komandorem. Nikt nie walczy za mnie.)

Wbiła nóż w podłokietnik tronu. Skrzywiłam się, bo idea pojedynku bardzo mi się nie podobała.

- Świetnie w takim razie jutro bądź gotowa na pojedynek – Nia posłała nam ostatni uśmieszek i opuściła pomieszczenie.

Chwilę po niej Ambasadorzy również zaczęli wychodzić. Na Sali zostałam ja, Lexa i Clarke. Nawet Sebastian gdzieś się ulotnił. Clarke wstała ze swojego krzesła i podeszła do nas. Lexa intensywnie nad czymś myślała, a ja usiadłam na schodach przy jej tronie.

- Nie możesz się na to zgodzić! – powiedziała przejęta Clarke.

- Musi – odezwałam się – dzięki temu pokaże, że jest silna i utrzyma swoją pozycję.

- To nieodpowiedzialne!

- Takie są nasze reguły. – mruknęła Lexa, wyrwana z krótkiego letargu. Stanęła obok Clarke – Poradzę sobie.

- Możesz zginąć – jęknęła Clarke.

- Robiłam już gorsze rzeczy – ścisnęła blondynkę za ramię i wyszła.

Lexa przy Clarke zachowywał się inaczej. Była łagodniejsza, potulniejsza. Clarke działała na nią jak Costia. Ona ją kochała i to chyba z wzajemnością. Uśmiechnęłam się pod nosem i również opuściłam pomieszczenie, zostawiając Clarke samą sobie.

Connected | Bellamy BlakeWhere stories live. Discover now