3. Sprawa wybuchowa: początek w szkole.

12 1 0
                                    

Leć! Leć! 

No tak, ja nie umiem latać. I wy pewnie o tym wiecie. Szkoda, że do mnie to jeszcze nie dotarło. Obym dotarła do szkoły na czas. 

Biegnę przez schody i nawet się nie potykam! Dobra, teraz do szatni, zmienić buty i...

            .o0×X×0o. 

- To prosta akcja. - zwrócił się do mnie rozmówca, który już od jakiegoś czasu przekonywał mnie do niej. 

Skrzyżowałem ręce na piersiach.

- Czyli, że - zacząłem powoli - jeżeli mi się uda...

- Jeżeli to zrobisz, dostaniesz swoje. - podsumował starszy mężczyzna, a ja nadal patrzyłem na niego z niedowierzaniem, jednak po chwili z westchnieniem skinąłem głową.

- Spokojnie. To jedna prosta rzecz. Nie może się nie udać. - zapewnił mnie i wydaje mi się, uśmiechnął. Nie widziałem jego postaci, ale nie miałem na to szczególnej ochoty. Jeśli wykonam swoją robotę, a wykonam, nie będę musiał już więcej go oglądać.

            .o0×X×0o. 

Klasa już tylko 3 metry ode mnie. A może 5? Nigdy nie umiałam oceniać odległości. Wbiegłam do środka jako ostatnia i cicho zamknęłam drzwi, próbując się zachowywać normalnie, czyli udając, że wcale prawie się nie spóźniłam.
No bo się nie spóźniłam, tak?

Nudna lekcja historii. Temat przewodni od kilku tygodni: jak Ameryka przyczyniła się do wygrania... jakiejś ważnej... bitwy? Wojny? A może chodziło o jakiś międzykontynentalny konkurs jedzenia hot-dogów? Mam ważniejsze rzeczy na głowie niż to.
Na przykład bohaterów.

Niektórzy próbowali zejść z nudnych bzdur o bitkach z przeszłości do tematu, który teraz poruszyłam, ale nauczycielka nieugięcie gadała o swoim.

Jeszcze 30 minut, 20 minut, 10 minut, 5 minut – tak właśnie mijała mi kolejna lekcja, czyli WF.

A dalej geografia, chemia, angielski... bo polskiego w Ameryce nie uświadczysz.

No i ostatnie – matematyka. Znienawidzony przedmiot u każdego ucznia. Chociaż jeżeli to czytasz, to pewnie zaraz powiesz, że ty akurat lubisz matmę, no i pewnie tylko po to, żeby mnie zakwestionować.

Ja akurat nie mam z tym przedmiotem problemów, (nie licząc tego, że nie potrafię korzystać z cyrkla, nie trzymałam w ręku ekierki i nigdy nie liczyłam więcej niż do 10 tysięcy... to spoko!)

Kątem oka widziałam kilku innych uczniów, a dwóch z nich co chwila zerkało na zegar. Nauczyciel ignorował to, aż do chwili... straszliwej chwili, w której podszedł do jednego z nich, siedzącego w pierwszej ławce tuż koło mnie i...

I chwilę, w której matematyk miał otworzyć swój szanowny otwór gębowy i wykrzyczeć swoje zdanie, aby było słyszalne na wszystkie sześć stron tego dusznego pomieszczenia, przerwał głośny dzwonek, ratujący tego nędznika, który miał stać się ofiarą katorgi zwanej odpowiedzią ustną ... A może trochę to ubarwiłam?
W gruncie rzeczy nauczyciel mógł też po prostu podejść, żeby sprawdzić zadanie domowe. Nawet patrzył bardziej na zeszyt niż na niejakiego... tego tam ucznia, którego imienia jeszcze nie pamiętam.

Wszyscy pospiesznie spakowali książki i opuścili klasę. Dla mnie to wiązało się tylko z jednym – powrotem do domciu!

Zarzuciłam plecak na ramię i tak jak, co poniektórzy (tylko około parustu uczniów tego liceum) udałam się w stronę szatni. Najtrudniejszym miejscem do przejścia były schody. Strasznie tłoczno się tam zrobiło, bo część z nich była mokra za sprawką woźnego, który akurat je mył. Nikt mądry nie chciał ryzykować zbyt szybkim, a do tego i brutalnym znalezieniem się na dole, więc zamiast chwilę zaczekać, aż tłok się rozluźni, wszyscy pchaliśmy się na złamanie karku.
(No bo żadnych mądrych nie było ;)

W pewnym momencie, gdy już prawie byłam przy ostatnim schodzie, ktoś mnie potrącił i poleciałam do przodu. (Akurat złośliwe dzieciaki się odsunęły z tego miejsca). Na szczęście ktoś złapał mnie za nadgarstek, i dzięki temu „komuś" nie wyrżnęłam się na śliskie stopnie. A tym „kimś" był oczywiście pan Parker. Dobrze mieć takiego Petera koło siebie. I dobrze też chodzić z nim do klasy (nie pytajcie, później wyjaśnię).

Obejrzałam się do tyłu i zobaczyłam... zresztą chyba nie muszę opisywać jak wygląda Pet, bo chyba wszyscy, to wiedzą. A jeśli nie, to tu macie jego zdjęcie:

 A jeśli nie, to tu macie jego zdjęcie:

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

- Dzięki. – zwróciłam się do niego z uśmiechem.

- Nie ma sprawy. – odpowiedział szybko.

Rozmawiałam z Petem tylko kilka razy i to przelotnie, ale szybko złapałam z nim kontakt.

            .o0×X×0o. 

Budynek jest już niedaleko. Nie muszę go nawet widzieć. Dobrze znam te okolice i poruszałbym się tu bez problemu na tzw. "ślepaka". 

Niski ze ścianami w kolorze ciemnego brązu. Wiąże się z nim parę mniejszych wspomnień, ale robota, to robota. Jeżeli mam za to otrzymać swoją nagrodę, to się nie zawaham. 

To jest potrzebne nie tylko mnie. A zwłaszcza nie mnie. 
Gdyby tak było...

Już tylko parę metrów dzieli mnie od celu. Jeden zakręt i przede mną ukazuje się to, z czego dziś wieczorem zostanie tylko popiół.

            .o0×X×0o. 

Nareszcie! Po pięciu dniach męki, dwa odpoczynku. 

Schodzę ze schodów prowadzących na zwyczajny w świecie chodnik. A czego się spodziewaliście? Podwórko szkolne jest po drugiej stronie, więc właśnie zniszczyłam wasze marzenia o usłyszeniu, że dostałam piłką od kosza. Wiem, wredna jestem. Ale nie bójcie się, to kiedyś nastąpi.

Zapowiada się naprawdę fajny dzień: słońce świeci od rana, żadnych złych wiadomości i nawet JJ nie marudzi na Spider-man'a. Może to dlatego, że w pobliżu naszej szkoły nie ma żadnego bilbordu. 

Późniejszym popołudniem pójdę na lody, a wieczorem może zastanowię się nad artykułem, który mam zanieść na początku tygodnia, więc pewnie w poniedziałek. (Należy się odznaka - prawdziwy geniusz).

      ¸,ø¤º°'°º¤ø,¸¸,ø¤º°   

Ładny dzień. Po drodze do domu skoczę jeszcze po mleko i ogórki, tak jak prosiła ciocia. 

Pokonując schody, coś kazało mi się zatrzymać. Nagle moim oczom ukazał się widok kłębów dymu, a do uszu dotarł dźwięk wybuchu. (Nie, nie powinno być odwrotnie, bo dźwięk dociera do naszego mózgu wolniej niż obraz. Taka ciekawostka).

Szybko pobiegłem w miejsce, do którego nikt nie zagląda, chyba że chce wyrzucić śmieci, znajdującego się obok szkoły, żeby... no wiecie. Spider-man wkrótce ruszy do akcji.

Szybko zrzuciłam z siebie plecak, w miejscu, z którego teoretycznie nikt nie powinien go zabrać i pobiegłam w stronę nadjeżdżającego autobusu. Wskoczyłam do niego w ostatniej chwili. Bez pięciokilogramowego obciążenia będzie mi prościej. Właściwie nie wiem, dlaczego ja się tam pcham, no bo co ja niby zrobię? Chyba popatrzę. Ale jak już tu wsiadłam, to nagle nie wyjdę przez "wyjście ewakuacyjne", jakim oznaczono okno pojazdu.

Zaraz będę na miejscu. Wybuch nie był duży, narobił więcej huku niż zniszczeń, jakich można byłoby się spodziewać. Ale i tak muszę sprawdzić czy w środku nie zostali jacyś ludzie. Służby już przyjechały, ale pomoc przyjaznego pająka z sąsiedztwa na pewno będzie mile widziana, na pewno potrzebna.

(10.05.18r.)

Spider man - Kto to bohater?Where stories live. Discover now