Resurrection. - 10.

248 24 0
                                    



- Siadajcie do stołu, zaraz będzie obiad. - powiedziałem po czym wróciłam do garów. Mateusz i Darek jak zwykle tego dnia też zdążyli się już pożreć. I to na całego. W domu panowała grobowa atmosfera. Ja już nie miałam żadnej, nawet najmniejszej nadziei na to, że to sie jeszcze kiedyś zmieni. Byli uparci jak osły, jeden lepszy od drugiego. Obrałam taktykę wychodzenia z domu za każdym razem, kiedy rozpoczynała się kolejna awantura. Tak było i tym razem, kiedy zaczęli na siebie wrzeszczeć.
Ale miałam jakies dziwne szczęście, naprawdę. Albo to Bóg zaplanował dla mnie coś dziwnego. Wracałam do tego myślami przez cały czas jak gotowałam dla tych dwóch cymbałów. Pojechałam do miasta stwierdzając, że przy okazji zrobię dla siebie jakieś miłe zakupy. Miałam na myśli oczywiście łażenie po sklepach z ciuchami. I nawet kupiłam sobie parę ładnych rzeczy. Ale to nie to zmuszało mnie, żebym wracała pamięcią do przedpołudniowych godzin...
Z centrum handlowego pojechałam w pewne miejsce, do którego kiedyś bardzo lubiłam chodzić, a w którym już dawno mnie nie było. Była to mała kawiarnia, cukiernia w jednym, można tam było dostać naprawdę dobrą kawę. Wybór mieli spory jak na niezbyt duży lokal, podobało mi sie tam. Uwielbiałam latte i cappuccino w ich wykonaniu, były naprawdę świetne. Do tego lody latem, albo jakieś ciastko zimą, tak jak teraz. Bardzo dużo ludzi tam chodziło. Ja ostatnio rzadziej, ale wiem, że Mateusz odwiedzał to miejsce dość często.
Tym razem i ja się tam w końcu pojawiłam.
Na dworze było zimno, chyba ze dwadzieścia stopni mrozu, a ja nawet nie zabrałam ze sobą rękawiczek. Byłam pewna, że odmrożę sobie palce. Para buchała mi z ust i w pierwszej chwili nie zauważyłam nawet faceta, który szedł powoli w moją stronę. Starałam się wepchnąć gołe dłonie jak najgłębiej w kieszenie by troche je ogrzać nie zwracając przy tym uwagi na nic, co było dookoła mnie, tak więc nie będąc niczego świadoma, nagle uderzyłam w kogoś. Aż sie od niego odbiłam. Przytrzymał mnie za ramię.
- Ojej, przepraszam! - powiedziałam patrząc na mężczyznę lekko wystraszona. Nie znałam go, widziałam gościa pierwszy raz na oczy. Mógł być w moim wieku. Całkiem przystojny... ale po chwili przed oczami stanął mi obraz Billego i stwierdziłam, że nie ma najmniejszego porównania między nimi... Boże, o czym ja myślę, skarciłam się znów. Widziałam faceta raz w życiu! I już porównuję jego urodę z kimś ledwo chwilę temu napotkanym na ulicy?! Jestem niepoważna!
Ale facet chyba nie był jakoś specjalne zdenerwowany moim brakiem uwagi. Uśmiechnął się lekko i stwierdził, że nic się nie stało. Chciałam iśc dalej, ale patrzył na mnie jakoś dziwnie, że aż się nie ruszyłam.
- Śpieszy sie pani gdzieś? - zapytał w końcu.
- Nie. - odpowiedziałam krótko. Spoglądałam na niego mało ufnie, nie miałam ochoty na pogawędki, ale nie chciałam być też od razu nieuprzejma.
- Wyglądała pani na zamyśloną. Szła pani ze spuszczoną głową, już z pewnej odległości to zauwazyłem, nawet zawołałem do pani, żeby pani uważała... ale nie zareagowała pani... Czy coś się stało? - hm. Nie był jakiś specjalnie zły. Po prostu zapytał. Ale to nie zmieniało faktu, że chciałam w końcu wejść do tej kawiarni.
- Nie, nic się nie stało. - odpowiedziałam i rozejrzałam się w nadziei, że może gdzieś idzie jakiś mój znajomy. Nikogo nie było widać.
- Śpieszy sie pani gdzieś? - zapytał znów.
- Nie. - powiedziałam lekko zirytowana. Uśmiechnął się ponownie.
- Widzę, że pani zimno. - zakomunikował mi nagle. No cóż, nie trudno zauważyć, kiedy wciąż rozcierałam sobie dłonie. - Dlaczego wychodzi pani na taki mróz bez rękawiczek? Nabawi się pani problemów. Zapraszam na kawę, rozgrzeje się pani. - no nie, pomyślałam, następny! SAMA chciałam wypić tą kawę. Osioł. Nie chciałam być nietaktowna, poza tym nie znałam faceta i nie wiedziałam jak może zareagować na ewentualną odmowę. A byłam tam sama, na środku ulicy.
- Wie pan, miło z pana strony, naprawdę... - zaczęłam, ale nie dał mi dokończyć.
- Więc zapraszam. - powiedział znów łapiąc mnie za jedną rękę. Troche się zaczyna zagalopowywać. Patrzył na mnie wyczekująco.
- Naprawdę pan miły, ale niestety... Może innym razem... - uśmiechnęłam się i zabrałam rękę, która wciąz trzymał. Zachciało mu się bajerować babę na ulicy. Miałam ochotę prychnąć.
- Jest pani z kimś umówiona, czeka pani na kogoś? - i co miałam mu powiedzieć? Jeśli powiem 'nie', co jest zgodne z prawdą, pewnie się nie odczepi. Ale jeśli powiem 'tak', może da mi spokój. Nieważne, że na nikogo nie czekam. Ewentualnie zadzwonię do Iwy albo syna.
- Tak, czekam na kogoś. - powiedziałam w końcu patrząc na niego. Nie spodobało mu się to.
- Kto pozwala kobiecie czekać na takim mrozie? - powiedział z lekkim uśmiechem. Boże. - Niech pani nie da się prosić. Tu nie daleko jest miła kawiarenka...
- Powiedziałam, że czekam na kogoś. - teraz już mnie wkurzył. Czy on po polsku nie rozumie?!
- Ja chętnie dotrzymam pani towarzystwa dopóki pani przyjaciel nie przyjdzie.
- Ja nie potrzebuję niczyjego towarzystwa, dziękuję, do widzenia! - powiedziałam chcąc go wyminąć, ale zatrzymał mnie łapiąc za ramię. - Proszę mnie puścić.
- Jestem dla pani miły, dlaczego pani...
- Bo nie jestem zainteresowana, a pan zdaje się tego nie rozumieć. Niech mnie pan puści! - zaczęłam się lekko denerwować.
- Proponuję tylko kawę...
- Ja nie chcę żadnej kawy!
- Ale...
- Ta pani jest już zajęta. - usłyszałam w pewnym momencie niski męski głos, który sprawił, że automatycznie stado motyli w moim brzuchu poderwało się do lotu. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam go. Odetchnęłam z ulga. Mój wybawiciel. Aż chciało mi się śmiać. Ale byłam szczęśliwa... Zbyt szczęśliwa na jego widok.


I have fallen, I will rise - Resurrection.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz