Resurrection. - 38

390 20 3
                                    


  Zdecydowanie zbyt dobrze leżało mi się w tym łóżku.
Słońce nie było jeszcze wysoko, można by stwierdzić, że mogła być zaledwie godzina ósma, ale promienie i tak przebijały się już przez cienkie zasłony. O tej porze roku takie ostre światło to chyba rzadkość. Jak do tej pory niebo prezentowało się niezbyt ciekawie. Było bladosine i zwiastowało raczej kiepską aurę. Dzisiaj chyba miało być inaczej. Zapowiadał się w miarę słoneczny dzień.
Podejrzewałem, że istotnie będzie to dzień obfitujący w pozytywne doświadczenia, tym bardziej, że właśnie wyczułem miłe zapachy dobiegające z kuchni. Dona pewnie już tam coś pichciła... A mówiłem, żeby nie wstawała tak wcześnie. Zachowywała się jakbyśmy byli ze sobą nieprzerwanie przez te wszystkie lata. Czas mijał, nic się nie działo, było dosłownie sielankowo, ale nie łudziłem się, że ta drzazga, którą wbiłem jej w serce dwadzieścia lat temu naprawdę zniknęła, i to na dobre. Zdawało się raczej, że rany w końcu się zasklepiły. Byłem prze szczęśliwy mimo ciągłych i oczywistych wyrzutów sumienia. Te chyba nigdy mnie nie opuszczą, ale postanowiłem nie opierać teraźniejszości na przeszłości. W przeciwnym wypadku, nic dobrego nas nie czeka.
A pomijając palący temat wariatów sapiących mi w kark, działo się naprawdę wiele i to pozytywnych rzeczy. Od czasu jak wróciliśmy z San Marino, upłynęło kilka tygodni. Filmik, który jakiś pasażer samolotu nagrał z udziałem moim i Mata rozszedł się głośnym echem, który długo dudnił nam wszystkim w uszach, ale można było powiedzieć, że ogół ludzkości przyjął to oczywiście z entuzjazmem, ale określone to zostało jako propaganda ostatniej twórczości Michaela Jacksona. Czyli tego, co ostatnio "urodziłem". Krótko mówiąc, ludzie uważają, że to idealne przedsięwzięcie, by nagonić wszystkich dookoła do kupna krążka, w ten sposób napędzamy sprzedaż. Nie powiem, bo coś w tym jest. Od tamtego czasu strony internetowe i sklepy muzyczne są po prostu oblegane. Bardzo często to co zostanie do nich dowiezione zostaje wykupione, a raczej wręcz dosłownie rozdrapane, wciągu... jednego dnia? Może dwóch. Tak ludzie wyczekują teraz tego wszystkiego. Chcą mieć coś co należało do tego piosenkarza w pewien sposób. Czyli do mnie, tak nawiasem mówiąc.
Sama Dona natomiast złajała mnie dosłownie jak psa. Przy pierwszej okazji jak tylko jej się o tym przypomniało. Uśmiechałem się pod nosem, ale fakt faktem, że miała przynajmniej trochę racji. Byliśmy kompletnie nie ostrożni. Mała ilość pasażerów wokół nie powinna sprawiać, byśmy czuli się tacy bezpiecznie, jak wtedy. To był błąd, ale w sumie wyszedł nam nawet na dobre. Tym bardziej, jak stwierdziła Dona, bo nikt nie wystawał jej pod drzwiami całymi dniami, by czegoś się dowiedzieć. Tak więc rozeszło się po kościach.
W tym jednak momencie nie miałem ochoty na rozmyślania o tym, co myśli świat. Przyjemny zapach czegoś co przygotowywała nie pozwalał mi ponownie zapaść w sen. W sumie to nawet nie chciało mi się już spać, miałem raczej ochotę po prostu gnić w tym łóżku do południa, i to najlepiej jeszcze z nią u boku. Ona jednak wolała wyleźć z tego wyra i pichcić coś zamiast zostać ze mną. Uśmiechnąłem się pod nosem na te myśli i przekręciłem się na plecy rozciągają nieco ciało. Tak, było zdecydowanie za dobrze. Za spokojnie. To kolejna rzecz, która nie dawała mi spokoju.
Nie tylko mnie niepokoiła ta kompletna cisza. To była cisza przed burzą, nikt tylko nie wiedział, kiedy ta burza wybuchnie. Jak bomba z opóźnionym zapłonem. Zło czające się gdzieś za rogiem, albo w koncie pokoju. Tym byli. Dreszcze przechodziły człowieka na samą myśl o nich. Wariaci po prostu. Ale to już wiemy. Z tego co się dowiedziałem, to ci którzy do tej pory tak starannie obserwowali dom Elvisa w San Marino też zniknęli. Nie wiedzieliśmy co o tym sądzić. Nikt nie umiał się do tego odnieść. Czy coś wiedzieli? Musieli, skoro się tam pojawili. Ale dlaczego nie wparowali do środka jak stado dzikich psów? Odpowiedzi może być wiele. Raczej w przypadku, gdyby wiedzieli dużo, mogliby się spodziewać chłodnego przywitania, z domieszką jakiejś małej awantury, i oczywiście mówię to z dużą dozą sarkazmu. Sam uważałem, że po prostu sprawdzali co się właściwie dzieje. Być może czegoś się domyślają, ale te ich domysły najwidoczniej idą w zupełnie innym kierunku niż fakty, bo inaczej już by było po wszystkim. Pod tym względem nie różnią się zbytnio od reszty świata. Nawet im ciężko by było uwierzyć w to, że dwóch facetów sfingowało swoją śmierć. A przynajmniej tak myślę, że by nie uwierzyli bez namacalnych dowodów. Trudno określić, bo normalni ludzie to przecież nie są. Ale za to inteligentni, a przez to jeszcze bardziej niebezpieczni.
Jak do tej pory zwalałem to na bok, nie starając się nawet dobrze zastanowić dlaczego to tak wygląda. Byłem zajęty rodziną. Doną i synem. Byli najważniejsi w tym wszystkim. Siebie samego całkowicie pomijałem. I wydaje mi się, że Dona zdążyła to już zauważyć. Nic nie mówiła, JESZCZE, ale wiedziałem, że niedługo poruszy ten temat. Ja jednak wolałem skupić się na niej. Wynagrodzić jej jakoś to wszystko. I dzieciakowi też. Jemu to chyba tym bardziej.
Dona wściekała się, że ładuję w niego pieniądze. Że dostaje ode mnie co tylko sobie zażyczy. Nie widziałem w tym problemu, zwłaszcza jeśli bardzo pragnął czegoś, co bardzo pomogłoby mu w jego pasji, czyi muzyce. Chociaż trochę bałem się w tym mu pomagać. Miałem nadzieję, że to co o tym mówi to prawda. Że to tylko hobby i nie ma zamiaru się tym zajmować na poważnie. Wtedy naprawdę odciąłbym mu kurek. Po wizycie u hakera w Stanach jego budżet na koncie, który posiadał bardzo się uszczuplił. Nie chciałem go rozpieszczać, chciałem tylko by wiedział, że mi na nim zależy.
- On to wie, Mike. Kasą go nie uszczęśliwisz, on się cieszy z samego faktu, że jesteś. A to, że go wszystkim futrujesz to już inna sprawa, każdy by się cieszył. - powiedziała mi jednego razu moja ukochana, gdy jej o tym powiedziałem.
Miała rację. Nawet młody powiedział, że powoli zaczyna mu się rozbić niewygodnie z tego powodu, że tak w niego wszystko pcham. Przytuliłem go i kazałem się niczym nie przejmować. Jest naszym rodzynkiem. Więcej dzieci nie będziemy mieć. Ech...
Teraz jednak trzeba było w końcu wyjść z tego łóżka, bo te zapachy naprawdę były bardzo natarczywe.
Nie zaprzątałem sobie głowy jakimś ubieraniem na siebie czegokolwiek, po prostu wyszedłem tak jak stałem, w samej bieliźnie. Nawet mnie nie zauważyła zajęta perfekcyjnym odmierzaniem pojedynczej nabierki ciasta i rozlewaniem go na patelni tak, by utworzyć równomiernie cienki placek. Stanąłem lekko oparty o ścianę. Nie było drzwi prowadzących do kuchni, ta była połączona z salonem, z którego wychodziło się od razu na zewnątrz, a tuż obok znajdowały się schody prowadzące a wyższą kondygnację, gdzie znajdowały się pokoje i łazienki. Ten pion był naprawdę interesująco zbudowany. Moje mieszkanie naprzeciw było raczej pospolicie zorganizowane. Jak każde inne.
Spostrzegła mnie dopiero, kiedy odwróciła się w moją stronę z zamiarem sięgnięcia po coś. Od razu się uśmiechnęła. A był to naprawdę uroczy uśmiech. Bardzo często go u niej widziałem właśnie. Zwłaszcza ostatnio. Chyba nieco się rozluźniała. Naprawdę wykańczała się psychicznie martwiąc się o dziecko. Nie było to nic dziwnego, ale nie zmieniało faktu, że się martwiłem. Teraz wszyscy byliśmy spokojniejsi. Ja tym bardziej, że ten patafian Dareczek jakoś przestał się do niej pchać z łapami. Groźba połamania kręgosłupa chyba zadziała.
- Mówiłem, żebyś nie latała tak po tej kuchni. - odezwałem się w końcu. Parsknęła śmiechem.
- Spałeś mocno. A śniadanie samo się nie zrobi. - podeszła do mnie zostawiając pod drodze to co akurat trzymała w ręce i przyłożyła lekko dłoń do mojego policzka.
Spojrzenie jakim mnie obdarowała, było bardzo intymne. Takie, jakim mnie obdarzała tylko wtedy, kiedy byliśmy sami. Tylko we dwoje. Tak jak w tej chwili. Byliśmy tylko my, ona i ja, w zwyczajnej kuchni, z piekącymi się powoli naleśnikami i padającym śniegiem za oknem. Ale to wszystko nagle straciło rację bytu. Mogłoby tego wszystkiego nie być, wszystkich ludzi, którzy akurat znajdowali się gdzieś obok, może śpieszyli się do pracy albo z niej wracali. Wszystko znikało, kiedy patrzyłem w jej oczy. Mogłem myśleć i mówić sobie wiele rzeczy. Ale tak naprawdę żadne słowa nie były w stanie oddać tego, co w takich chwilach działo się w moim wnętrzu.
Aż westchnąłem przymykając na moment powieki. Moje dłonie same odnalazły jej biodra i zaczęły lekko je gładzić, delikatnymi ruchami. A potem jej wargi musnęły moje sprawiając, że przyjemne dreszcze przebiegły całe moje ciało. Doskonale mnie znała, wiedziała co zrobić, żebym dostał małpiego rozumu. Nie pozwoliła jednak pogłębić pocałunku, co poniekąd mi się nie spodobało. Droczyła się ze mną, wiedziałem o tym, ale w takich momentach zawsze włączał mi się jakiś tryb... Po prostu przycisnąłem ją całą do siebie w mało delikatny sposób, ale za to bardzo elektryzujący. Tym bardziej, że przed swoim nosem miała moją gołą skórę.
Patrzyła mi w oczy oblana słodkimi rumieńcami, z lekko rozchylonymi ustami. Wsunąłem między nie język, a wtedy cicho mruknęła. Wplotła dłonie w moje włosy... Ten pocałunek był bardziej rozgrzewający niż gorąca kąpiel. Po chwili staliśmy wtuleni po prostu w siebie, kołysząc się nieznacznie.
- Ostatnimi czasy na śniadanie bardzo lubię mieć ciebie. - wymruczałem jej wprost do ucha, na co zaśmiała się cicho. Wtuliła twarz w moją szyję i wciągnęła głęboko do płuc mój zapach.
- Uważaj, bo się przejesz. - zażartowała i odsunęła się w końcu by wrócić do swojej patelni.
Pokręciłem lekko głową z westchnieniem.
- Kompletna bzdura. Niemożliwe. - powiedziałem stanąwszy obok niej i przeczesując jej włosy palcami. Miała piękne długie włosy... I wyjątkowo dzisiaj ich niczym nie spięła. W końcu.
Świntuszyliśmy tak jeszcze przez chwilę, po czym poszedłem się wreszcie ubrać. Kiedy wróciłem, całość już czekała gotowa na stole. - Rozpuszczasz mnie, Dona. - mruknąłem spoglądając na nią z uśmiechem.
- Coś ty! A tak z innej beczki... - zaczęła już poważniej. - Wiesz już coś nowego?
Patrzyła na mnie z lekką obawą wymalowaną na twarzy. Od razu domyśliłem się o co jej chodzi.
- Jak do tej pory nic poza tym, co już ci powiedziałem. - chciałem unikać tego tematu, ale ona nalegała na rozmowę. Nie pierwszy raz zresztą. - Sam podejrzewam, że na razie się wycofali. Pewnie sami nie bardzo rozumieją co się właściwie dzieje.
- Aha. - mruknęła zajmując się zawartością swojego talerza. A potem zaczęła znów. - Ja też jak do tej pory wciąz nie rozumiem o co im chodzi. I dlaczego akurat ty...
- Ja też tego nie wiem, kochanie, jedzmy to, bo za chwilę będzie zimne. - uciąłem w pół zdania.
Czułem na sobie jej wzrok. Wiedziałem, że wlepia we mnie oczy, bo w ogóle nie interesowała się jedzeniem. Czekałem, aż znów zacznie mi drążyć dziurę w brzuchu.
- Nie uważasz, że powinieneś jednak wprowadzić mnie w to dogłębniej, że tak powiem?
Wciągnąłem głęboko powietrze przez nos i wypuściłem przez usta powoli. Prawdę mówiąc, nie chciałem jej nic mówić. Obecnie nie było nawet o czym, ale chodziło o ogół sprawy.
- Wiesz przecież wszystko.
- Może. Ale podejrzewam, a nawet jestem pewna, że kiedy w końcu dowiecie się czegoś nie raczysz mnie o tym poinformować. Zawsze ta robiłeś, nieważne czego to dotyczyło, jak zawsze dowiadywałam się ostatnia. Wiele się w tobie zmieniło, ale to jedno jak widać nie.
- To źle, że się zmieniłem? Co dokładnie ci nie odpowiada? - spojrzałem na nią w końcu.
- Wiesz dobrze, że wszystko mi w tobie odpowiada. I te zmiany, o których mówię nie są zmianami na gorsze, już ci o tym mówiłam.
- Więc o co chodzi...
- O to, że mnie posądzałeś o kopnięty instynkt samozachowawczy, a sam zachowujesz się identycznie. - zastrzeliła mnie trochę. - Ja chcę wiedzieć, kiedy coś się wydarzy. Abo kiedy czegoś się dowiesz. Naprawdę, nie jesteś już sam. A takie właśnie odnoszę wrażenie, jakbyś wciąz żył sam dla siebie...
- Hej. - przerwałem jej. - Ty chyba lubisz się martwić. - powiedziałem, uśmiechając się w końcu. Popatrzyła na mnie, a potem sama się uśmiechnęła.
- O ciebie jak najbardziej. - mruknęła przytulając do policzka moją dłoń. Nastała chwila ciszy po której zacząłem od nowa.
- Umówmy się tak. Jeśli dowiem się naprawdę istotnej i całkowicie nowej rzeczy od razu ci o tym opowiem, dobrze? Nie będę cię zasypywał domysłami, z których tak naprawdę nic nie wynika. Ja sam mam od tego wszystkiego łeb jak sklep, będę o wiele spokojniejszy, jeśli będę wiedział, że twoja głowa jest spokojna. - prychnęła. - Naprawdę. Jak na razie nie dowiadujemy się niczego istotnego.
- Może ci się tak wydaje, ale dla mnie każdy szczegół jest ważny.
- Marudzisz. Odłóżmy to na później, dobrze? - chwyciłem lekko w palce jej dłoń i ścisnąłem nieco.
Bała się, mimo, że nic się nie działo. Wiedziałem o tym, a to jej dociekanie było tego najlepszym dowodem. Chciała mieć spokojny sen, ale ciężko było coś zrobić, żeby taki sen jej zapewnić. Sam nie jednokrotnie nie potrafiłem zasnąć mimo, że miałem ją u boku. Całe dnie spędzaliśmy razem, tylko w swoim towarzystwie lub z Matem, jeśli akurat nie szedł do kumpla albo dziewczyny. Nocami kochaliśmy się, delikatnie lub dziko, za każdym razem oboje czuliśmy się spełnieni. Uwielbiałem ją pieścić i doprowadzać do rozkoszy samym dotykiem. Mimo tego co o sobie mówiła, ile ma lat i inne bzdury, miała piękne ciało, które prężyło się i podrygiwało lekko za każdym razem, kiedy moje usta i język dopieszczały jej kobiecość. Ona odwdzięczała mi się tym samym. A potem dosiadała mnie, brała głęboko w siebie i doprowadzała do szaleństwa...
- Świntuch. - usłyszałem cicho w którymś momencie i ocknąłem się raptownie z tych rozmyślań.
- Dlaczego świntuch? - zaśmiałem się.
- Zawsze wiem, kiedy po głowie chodzi ci to i owo. Masz wtedy taki zamglony wzrok. I nie zauważyłbyś nawet gdyby obok twojej głowy wybuchł granat. - roześmiałem się wesoło.
- Pewnie masz rację. Ale to akurat twoja wina. - stwierdziłem patrząc na nią wciąż z uśmiechem. Uniosła brwi wysoko do góry. - No tak. To ty tak na mnie działasz.
- Obym nie przestała. - wyszeptała uśmiechając się w ten niepowtarzalny sposób.
Zagryzłem lekko wargę. Była niesamowita.

I have fallen, I will rise - Resurrection.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz