Rozdział XXVI

12.9K 693 86
                                    

Wprawdzie wczorajszego wieczoru, kiedy kładąc się spać wtuliłam się w ramiona Donovana, ten powiedział mi, że rano już go nie będzie. Nie mogę jednak nic poradzić na gorzkie rozczarowanie, które rozprzestrzenia się po moim organizmie, gdy budzę się, a chłopaka nie ma obok mnie.

Przez cały ranek moje myśli krążą tylko wokół niego. Jestem zaaferowana nim tak bardzo, że nie rozmawiam nawet z mamą i pozwalam jej wcisnąć do mojego plecaka dodatkową kanapkę. 

Na szczęście na autobus się nie spóźniam, dzięki czemu kilkanaście minut później powoli człapię już w stronę holu szkoły. Podskakuję z zaskoczenia, kiedy na moim ramieniu pojawia się czyjaś dłoń. Przez ułamek sekundy upajam się nadzieją, że to Donovan, ale szybko uprzytamniam sobie, iż ma o wiele większe i cieplejsze dłonie.

— Cześć, Candice — mówi wesoło Mona, a po chwili marszczy brwi. — Wydajesz się być zmęczona, podobnie jak wczoraj. Nie wysypiasz się?

Nerwowo poprawiam kaptur mojej bluzy, usiłując tym samym zasłonić wciąż mocno opuchnięty policzek. 

— Bardzo dobrze sypiam — zaprzeczam jej przemyśleniom. — Nic mi nie jest.

Dziewczyna wzdycha, ale nie komentuje. Z pewnością martwi ją widok mnie takiej przygnębionej, jednak nie potrzebuję jakiejkolwiek pomocy. Szczerze mówiąc, chciałabym tylko znów znaleźć się blisko Donovana.

Kieruję się z Moną do sali, w której mamy lekcję, i staram się słuchać, co do mnie mówi. Jak mogłam się spodziewać, od razu się rozwesela, paplając o czymś nieszczególnie ważnym, ale nie przeszkadza mi to. To nawet dobrze, że zbyt mocno się mną nie interesuje.

Kiedy tylko wtranżalamy się do pomieszczenia, mój wzrok momentalnie ląduje na ławce, w której siedzi Don. Chłopak unosi głowę znad zeszytu, jakby wyczuł moją obecność. Zauważa mnie, a na jego wąskie usta wpływa zawadiacki uśmieszek.

Moje serce automatycznie przyspiesza bicia na ten mały, ale miły gest i muszę zagryźć wargę, by nie wyszczerzyć się jak idiotka.

Czuję na sobie jego uważne spojrzenie, gdy podążam za Moną do ławki. Ręce drżą mi od nadmiaru pozytywnych emocji i jedynym, co chcę teraz uczynić, jest podejście do chłopaka i ucałowanie jego miękkich ust.

Wiem jednak, że byłoby to dość głupie posunięcie, zważając na to, że skupilibyśmy na sobie uwagę większości obecnych w sali osób, ponieważ nikt nigdy wcześniej nie widział nas razem.

— Co cię tak rozbawiło? — Mona szturcha mnie w bok, więc niechętnie na nią spoglądam. — Opowiadałam o tym, że chcę kupić nowe sandałki. To nie jest śmieszne.

Rozdziawiam usta, zamykam je, a potem znowu otwieram.

— Sama nie wiem — dukam. — Po prostu mnie to rozbawiło.

Mina Mony dobitnie informuje mnie, że nie wierzy w moje wytłumaczenie. Oddycham z ulgą, kiedy dziewczyna postanawia jednak nie drążyć tematu i koncentruje się na nauczycielce, która właśnie wchodzi do klasy.

Spoglądam na Dona, który nadal wpatruje się we mnie z uśmiechem na twarzy. To zaskakujące, jak bardzo polubiłam go od ostatniej nocy.


***


Podczas długiej przerwy miałam nadzieję móc spoglądać na Donovana do woli z odległego krańca stołówki, zatem nie ulega wątpliwości, iż jestem niesamowicie zaskoczona, kiedy chłopak kieruje się w moją stronę.

— Cześć — mówi, patrząc mi prosto w oczy. 

Po moim kręgosłupie przebiegają ciarki.

— Cześć — odpowiadam cicho. 

Jęczę, kiedy Mona niespodziewanie szturcha mnie w bok. Co ona ma dziś z tym odruchem? Kieruję na nią spojrzenie i uświadamiam sobie, że przecież nic o nas nie wie. Już chcę zacząć się tłumaczyć, gdy Don zabiera głos:

— Chciałabyś z nami usiąść? — wskazuje na stolik, przy którym są już jego znajomi. 

Unoszę brwi, a potem znów zerkam na Monę. Jest wyraźnie zdezorientowana, jak wnioskuję po mocno zmarszczonych brwiach i nieco otworzonych ustach.

— Ja... — zaczynam nieśmiało.

— Idź — szepce mi Mona do ucha. — Ale masz mi potem wszystko opowiedzieć, jasne?

Kiwam głową, a ona uśmiecha się lekko i odchodzi. Przez chwilę za nią patrzę, starając uspokoić swoje nadszarpnięte emocje. Skupiam swoją uwagę na Donie, który figlarnie się do mnie uśmiecha, i momentalnie przestaję się martwić.

Bez słowa ruszam za nim, ale nie czuję szczególnej potrzeby, by coś mówić. Jestem zadowolona obecnością chłopaka blisko mnie i na razie w zupełności mi to wystarcza.

— Znacie już Candice — zagaja, kiedy usadawiamy się przy stoliku. 

— Ta, trudno byłoby o niej zapomnieć — wyznaje z ironicznym uśmieszkiem Carl, o ile dobrze pamiętam.

Jego słowa przypominają mi rozmowę, którą odbyliśmy przed szatnią naszych piłkarzy. Czekałam tam na Basa po skończonym meczu, a oni się do mnie przysiadli. Czerwienię się na wspomnienie słów Carla — mówił, że Don ma zboczone myśli na mój temat.

— Zamknij się, Carl — odzywa się Alma. — Irytuje mnie twoja gadanina.

Nie mogę powstrzymać wrażenia, że za tymi słowami kryje się coś jeszcze. Widzę bowiem, jak śliczna blondynka spogląda w stronę chłopaka — jakby chciała przekazać mu jakąś wiadomość. 

Oszalałam?

By odciągnąć myśli od dziwnych tematów, wgryzam się w jedną z kanapek, które przygotowała mi mama. 

— Przestańcie — jęczy nagle Carl, przez co podnoszę głowę. — Maltretujcie kogoś innego.

Pewnie miałam tego nie usłyszeć, ale jest już za późno i nie potrafię powstrzymać zdezorientowania. Co prawda od początku miałam przeświadczenie, że znajomi Donovana są dość nietypowi, lecz oni zaskakują mnie raz za razem. W ogóle ich nie rozumiem.

— Ja nic nie robię. — Eliot unosi ręce w geście obrony. 

Marszczę brwi, dostrzegając na wewnętrznej stronie jego prawej dłoni jakiś wzór. Składa się na niego pięć małych znamion, które po połączeniu utworzyłyby pentagram. To tatuaż? Jeśli tak, w jakim celu go zrobił?

Z ciekawości zerkam na dużą dłoń Donovana, którą właśnie przeczesuje swoje gęste włosy. Jakież jest moje zdziwienie, kiedy dostrzegam ten sam wzór. 

Jakim cudem wcześniej go nie zauważyłam? Nie mam pojęcia. Ale wiem, że muszę zapytać o to Dona.


Bas znów nie pojawia się w szkole, co mnie cieszy. Wciąż nie mam ochoty na spotkanie z nim, jednak wiem, że prędzej czy później do tego dojdzie. Reszta lekcji mija mi szybko i dopiero na placu szkolnym mogę odetchnąć z ulgą.

Nie spodziewam się niczego nadzwyczajnego po reszcie dnia, więc spokojnym krokiem podążam w stronę mojego domu. Dziś mam ochotę wrócić pieszo, gdyż jest ciepło jak na tutejszy klimat. Mam zamiar nacieszyć się tym, ile mogę.

— Mogę cię odprowadzić? — Wzdrygam się, kiedy tuż przy moim uchu rozbrzmiewa głęboki głos Dona.

Na moje usta wkrada się uśmiech.

— Jasne — odpowiadam radośnie.

Chłopak jest wyraźnie zadowolony z mojej aprobaty i wyrównuje ze mną krok. Niby nie zrobił nic wielkiego, ale mnie momentalnie poprawiło się samopoczucie. Uwielbiam to, że rozwesela mnie samo przebywanie z nim.

Całego go uwielbiam.


***

Napisałam już wszystkie rozdziały, łącznie z epilogiem. Już nie mogę doczekać się waszej reakcji! :D

Kolejny rozdział pojawi się we wtorek. ;)

Do napisania!

Klątwa księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz