Rozdział XXX

12.1K 648 101
                                    

Nie zważam na zaskoczone okrzyki domowników i jak oparzona wylatuję na zewnątrz. Momentalnie uderza we mnie chłodne powietrze, przez co gęsia skórka pojawia się na moim ciele. Wiatr znacznie wzmógł się, odkąd weszłam do domu Donovana, i najwyraźniej zapowiada się na burzę.

Ale to nie jest ważne.

Ważne jest to, że chłopak, którego uważałam za bliskiego mi, okazał się być... wilkołakiem. Nie mogę w to uwierzyć. To głupie. Mam wrażenie, że kompletnie ześwirowałam; że przywidziało mi się, przyśniło. Takie rzeczy nie istnieją w rzeczywistości!

Moje trampki zapadają się w żwirowym podjeździe, kiedy pędzę w stronę ulicy. Słyszę za sobą trzaśnięcie drzwiami, co dobitnie informuje mnie o tym, że Don rusza za mną.

Bez dłuższych rozmyślań kieruję się w lewą stronę, mając nadzieję, że mnie nie zauważył. Puszczam się biegiem, zupełnie ignorując piekące płuca i gardło, w którym nieprzerwanie znajduje się ogromna gula.

— Candice! — krzyczy zrozpaczonym głosem.

Nie odwracam się, jednak wiem, że nie dzieli go ode mnie wiele kroków. Moje przypuszczenia okazują się słuszne, kiedy kilka chwil później ciepła dłoń chwyta mnie za ramię i odwraca w swoją stronę.

Donovan patrzy na mnie przerażająco zranionym spojrzeniem, przez co zaciska mi się serce. Nie chcę, by było mu przeze mnie przykro, ale po prostu nie potrafiłam inaczej zareagować na jego popieprzoną wiadomość.

Jest wilkołakiem, do cholery!

— Nie uciekaj ode mnie, proszę cię — błaga, po czym przełyka ślinę. — Wiem, że to kompletnie pojebane i może ci się wydawać, że zmyślam, ale to prawda. Musisz w to uwierzyć.

Z pobłażaniem kręcę głową, nie chcąc dopuścić do siebie piorunującej wiadomości. W głębi duszy wiem jednak, iż to, co zobaczyłam, istnieje naprawdę.

— Zostaw mnie. — Mój głos jest zaskakująco oschły.

Don z rozrzewnieniem przeciąga smukłymi palcami po kruczoczarnych włosach, najprawdopodobniej usiłując się uspokoić bądź pozbierać myśli. Z pewnością chce mi wszystko wyjaśnić, ale w tej chwili to ostatnie, czego potrzebuję — słuchać nierealnych historyjek.

Kiedy chłopak nie mówi nic dłuższą chwilę, bezpardonowo wyrywam się z jego uścisku i odchodzę kilka kroków w tył. Automatycznie unosi głowę, zraniony moim postępowaniem, lecz nie zamierzam z nim przebywać.

Niespokojnie oglądam się wokoło i dociera do mnie, że do domu mam dobrych kilka kilometrów. Z braku innych możliwości, przeskakuję przez rów i wchodzę do ciemnego lasu, który jeszcze niedawno wzbudzał we mnie przerażenie.

Muszę poukładać sobie wszystko w głowie i w pewien sposób czuję, iż gęstwina leśna zapewni mi upragniony spokój.

— Candice... — Zaciskam zęby, ponownie słysząc głos Donovana. — Pozwól mi wszystko ci wyjaśnić, nie skreślaj mnie. Ja...

Błyskawicznie odwracam się na pięcie i obrzucam chłopaka rozjątrzonym spojrzeniem. Nie mam pojęcia, co mu powiedzieć, tak samo jak nie jestem pewna swoich czynów. Nigdy nie znalazłam się w podobnej sytuacji. Ba, nawet nie wyobrażałam sobie, że takowa mogłaby kiedykolwiek zaistnieć! 

To, co wydarzyło się dziś, jest cholernie absurdalne. W moim, i tak już trudnym życiu nie ma na to miejsca.

Na powrót ruszam truchtem, pragnąc znaleźć się jak najdalej stąd. Wtem z mojego zaschniętego gardła wydobywa się zaskoczony okrzyk, kiedy niespodziewanie padam na ziemię na wskutek mocnego popchnięcia. Szybko domyślam się, że jest to Donovan, jednak moje serce nie zwalnia bicia — wręcz je przyspiesza, bo chłopak przygniata mnie sowim potężnym ciałem do podłoża.

— Candice, posłuchaj mnie — prosi.

Zapieram się rękoma i rozcapierzam palce na ziemi, a następnie staram się podnieść. Sylwetka Dona jest jednak zbyt ciężkia, zatem po chwili zaczyna brakować mi tchu. Najpewniej zauważa to, bo sekundę później leżę już plecami na chłodnej powierzchni i spoglądam prosto w jego brązowe tęczówki, podczas gdy on utrzymuje się na ramionach.

— Nie powinienem był mówić ci tego tak szybko — wyznaje ze szczerością. — Chciałem, żebyś mnie zaakceptowała takim, jakim jestem, i po prostu się pospieszyłem. Przepraszam.

Nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Nie wiem, czy to przez zbyt szybkie walenie mojego serca, czy może z powodu słów wypowiedzianych przez Donovana.

— Wiem... wiem, że to wszystko jest kurewsko niewiarygodne, ale widziałaś na własne oczy. — Wzdycha. — Jestem wilkołakiem. Alma, Carl, Eliot i Grant też nimi są — wylicza, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w zastraszającym tempie. — Nawet mój ojciec. Ukrywamy to przed ludźmi, bo inaczej oszaleliby z przerażenia, tak jak ty. Pewnie chcieliby nas zabić, żebyśmy nie zrobili im krzywdy.

Chcę coś powiedzieć, cokolwiek, ale moje myśli nie chcę stworzyć spójnej całości. Jestem zdezorientowana, zestresowana i bezsilna.

— Na świecie jest nas o wiele więcej — dodaje Don chwilę później. — I wszyscy to ukrywają. Nikt nie może się dowiedzieć. Jesteś... cóż, jesteś chyba jedynym człowiekiem, który o nas wie.

Oblizuję usta koniuszkiem języka, ponieważ tylko tyle jestem w stanie teraz zrobić. Moje myśli zgubiły się gdzieś podczas mojej przebieżki i ciężko mi je odnaleźć, więc wolę się nie odzywać. Najbardziej pragnę teraz mieć święty spokój, by móc wszystko dokładnie przeanalizować.

— Proszę, nie skreślaj mnie — powtarza swoje słowa sprzed kilku minut. — I nie mów nikomu o tym, co dziś zobaczyłaś. Pod żadnym pozorem, dobrze?

Delikatnie kiwam głową, jednocześnie marszcząc brwi. Z jednej strony jestem kompletnie oniemiała, ale z drugiej trochę rozumiem Donovana — chciał jak najszybciej powiedzieć mi o świecie, w którym żyje, a o którym ja do tej pory nie miałam zielonego pojęcia. I przeliczył się co do mojej wytrzymałości psychicznej. 

Nie spodziewał się, że nie będę w stanie utrzymać jego wiadomości, ale nie może też mnie winić — przez nią całe moje mniemanie o moim otoczeniu zupełnie zmieniło znaczenie. Wszystko zawaliło się w ciągu kilku minut.

Kilku pieprzonych minut.


***

Aż dziw bierze, jak szybko minął ten czas — epilog pojawi się już jutro. ;)

Do napisania!

Klątwa księżycaWhere stories live. Discover now