Rozdział 7

86 5 0
                                    

Przyczyna i skutek.

Każde wydarzenie ma swoją przyczynę, nie ważne jak błahe, wydawałoby się czasem, że nawet nieistotne, a jednak. Zawsze poprzedza je przyczyna, a po nim następują jego skutki. Skutki nieodwracalne, czasem znaczące wiele, czasem odwrotnie, jednak nigdy nie pozostają obojętne dla rzeczywistości. Zbyt często poszukujemy przyczyn, tych, które już są przeszłością, które się nie zmienią, lecz błądzimy, brodząc dłońmi w głębokiej wodzie, próbując je wyłowić. Zupełnie niepotrzebnie, tracimy czas, zamiast skupić się na skutkach, na tym, co jest bliższe teraźniejszości i może kształtować naszą przyszłość.

Powoli zapada zmrok, mróz staje się bardziej dokuczliwy. Brnę przez zaśnieżone podwórze do przybudówki, tuż przy stajni. Dwa głębokie wdechy, zanim przekręcam klucz w zamku i popycham drzwi. Naciskam włącznik światła, które mruga przez chwilę, wypełniając pomieszczenie pomarańczową poświatą. Rozglądam się i patrzę na góry sprzętu, pozasłanianego prześcieradłami, chroniącymi przed wpływem czasu. Zrywam pierwsze z boku i pomieszczenie zagęszcza się od kurzu. Trzy siodła w czarnych pokrowcach z wyszytym moim nazwiskiem. Widzę po profilach, które jest ujeżdżeniowe, skokowe i wszechstronne. Ściągam wszechstronne i odkładam na jedną stronę, tą, która będzie na sprzedaż. Dalej przeglądam ogłowia, oficerki, baty, wszystko tak znajome, z grawerami, jednak dziś wyjątkowo obce.

Powstrzymuję piekące łzy, patrząc na to, co wystawię na sprzedaż i wiem, że chętni znajdą się w chwilę. Wspomnienia skrobią mnie pod czaszką, odgrzebują warstewkę kurzu, o którą tak walczyłam. Zaciskam mocno dłonie za materiale kurtki i idę wpuścić konie do stajni. Mróz tworzy ogromne obłoki przy każdym moim oddechu. Admirał zarzuca łbem i dostojnym galopem gna w stronę ciepłego boksu. Kuce leniwie stąpając ruszają jego śladem, spokojnie wchodząc do swoich boksów. Żegnam ich ostatnim spojrzeniem, zanim zamknę drzwi i wracam, aby oddać klucze Anthony'emu.

*

Powoli zapada zmrok, mróz maluje na szybie coraz bardziej rozległe wzory. Brnę wzrokiem przez zaśnieżony park przy szpitalu. Lawiruję pomiędzy drzewami, pogrążonymi w głębokim śnie. Przymykam oczy i biorę dwa głębokie wdechy, zanim wracam spojrzeniem do rozległego terenu i bezkresu nieba, pokrytego wędrówką chmur. Co chwila pojawia się księżyc, spowijając świat żółtawym światłem. Dookoła mnie drga cisza, przerywana jednie cichym szumem maszyn stojących po obu stronach szpitalnego łóżka. Wracam myślami do poprzedniej zimy, przypominam sobie wysokie góry, ciemne lasy, narty na stopach i radosny śmiech. Wspomnienia skrobią mnie pod czaszką, ożywają wciąż na nowo. Zaciskam place wokół podłokietników wózka i wracam do łóżka. Wstaję powoli, choć wirowanie w głowie upomina mój postępek z tabletkami. Nakrywam się pościelą i zastanawiam się, jak jutro będzie wyglądał mój powrót do domu, co zorganizuje i wymyśli moja matka.

Leniwie przekręcam się na bok, dławi mnie myśl o przyszłości, która rysuje się w szarych barwach. Powinienem być wdzięczny, wszyscy w koło mi to powtarzają, wdzięczny za rodziców, wdzięczny rodzicom, za zaangażowanie, za pomoc, za chęć, wdzięczny za życie i każdy dzień, jednak jak być wdzięcznym, jeśli traci się wszystko?

Przeszłość bywa trudna. Przez długie lata obija się echem w naszym życiu, naszych myślach.

Pozornie podążamy w przód, jednak wciąż odwracając się za siebie.

Z wczepionymi palcami w wydarzenia dawno nieaktualne, ślamazarnie brniemy ku przyszłości, nie będąc w stanie rozejrzeć się wokoło.

Warto rozluźnić dłonie i spojrzeć trzeźwiejszym wzrokiem na to, co jest teraz. Zamiast zapatrywać się w przeszłość, spójrzmy na to, co oferuje nam życie, a oferta może być bliżej, niż byśmy się spodziewali.

Begin to LiveWhere stories live. Discover now