Część 9

74 5 3
                                    


Kiedy jesteśmy dziećmi jesteśmy szczęśliwi. Nie potrzeba nam wiele, aby uśmiech zagościł na naszych twarzach. Coś smacznego, nowa zabawka, ciekawe otoczenie. Drobnostka, która sprawia, że wraca radość. Potem przychodzi świadomość, dojrzewamy, a razem z nami dojrzewa nasz umysł. Zaczynamy rozmyślać, analizować i kalkulować. Pewne sprawy stają się podejrzane, nie widzimy ich już jako tak neutralnych, jak podczas noszenia dziecięcych, różowych okularów. Rzeczywistość spowija nasze lekkie dusze, powoli przyciągając je do ciężkiej ziemi. Dowiadujemy się więcej i tym samym, widzimy i zauważamy więcej, co kruszy nasz dotychczasowy pogląd. Zaczynamy jedynie żywić nadzieję, że okrutny los obejdzie się z nami łagodniej, że czas zatrze przeszłość, a przyszłość nie będzie tak przerażająca. Żyjemy, z dnia na dzień, cicho tęskniąc za dziecięcą niewinnością i niewiedzą, bo dociera do nas, że o wiele łatwiej było nie wiedzieć.

Szum w głowie, ciężkie powieki, trudność w łączeniu faktów.

Za każdym razem przeżywam to samo, gdy otwieram oczy po długim i bezbolesnym śnie, którego szukałam w lekach. Czuję się jak na kacu, jedynie pragnienie nie zagłusza wszystkich innych potrzeb. Mlaskam cicho, w ustach mam wiór. Musiałam przez nie oddychać. Podnoszę się ciężko i szukając oparcia w ścianie, podchodzę do okna, aby wpuścić do wnętrza choć trochę świeżego powietrza. Opieram czoło o chłodną szybę i poddaję ostatnie godziny analizie.

Joe.

Towarzysz mamy z wczoraj. Kto to? Poznaliśmy się w pracy& Pracuje u jednego z pracodawców mamy? Sam jest pracodawcą? Raczej wykluczone. Jawił się bardziej jako nieco wytrącony z równowagi, zgorzkniały facet, co swoje wątpliwości na temat egzystencji ucisza alkoholem. Tylko dlaczego w towarzystwie mojej matki? Odtwarzam w głowę jego widok i dochodzę do wniosku, że może dla starszych kobiet być w nim coś atrakcyjnego. Kiedyś zapewne był młodym Bogiem, ciemne włosy, oliwkowa karnacja i pociągła twarz. Jeśli odjąć niewielki, lecz obecny, odstający brzuch i nieco sflaczałe ramiona, podsumowując faktycznie nie prezentował się najgorzej.

Jednak nie dla mnie. Zbyt dużo widziałam i zbyt dużo czasu spędzam z takimi, jak on. Nie potrafię tego zdefiniować, jednak jest w nich coś odrażającego, coś, co od razu zapala mi w podświadomości czerwoną lampkę. Widzę to w ich oczach, często przekrwionych, z rozszerzonymi źrenicami, na wykrzywionych cwanym uśmiechem twarzach, jednak skrywających w sobie coś więcej. Coś, co niewielu potrafi dostrzec dość szybko, zanim zaplącze się w sidła. Brutalność. Brutalność, która definiuje ich życie. Kilka razy spotkałam takie osoby, kilka razy otrzymałam siarczyste policzki, zadrapania i wiele wyzwisk.

Otwieram szeroko oczy, końcówkami rzęs dotykam zimnej, szklanej powierzchni. Czoło już nie pulsuje bólem, oczodoły nie wsysają mi gałek do ciemnego wnętrza czaszki.

Pozostaje pytanie, dlaczego? Dlaczego moja mama przyprowadziła kogoś takiego do domu? Dlaczego w ogóle mogła wykazać jakiekolwiek zainteresowanie kimś takim? Marszczę brwi, w wyobraźni widzę ją uśmiechniętą, zadbaną i pewną siebie. Mama z przeszłości, nawet nie uraczyła by kogoś takiego najmniejszym spojrzeniem.

Czuję, że ból głowy powraca.

Wzdycham ciężko i przypominam sobie, że dzisiaj mam coś ważnego do zrobienia. Coś, na co mam wpływ.

Ubrania wybieram w pośpiechu, im szybciej to załatwię, tym lepiej. Z obawą i walącym sercem wystawiam głowę z pokoju. Dookoła panuje cisza, nic nie wskazuje na to, aby ktoś kręcił się po mieszkaniu. Z ulgą wypisaną na twarzy przemykam do łazienki. Letni prysznic poprawia sprawność mojego umysłu, lecz nie pomaga na fizyczny wygląd. Opuchnięte oczy i policzki, wyglądam smutno i o wiele starzej, niż w rzeczywistości. Używam podkładu i korektora, czym udaje mi się przykryć zaczerwienienia, a tusz i kredka poprawiają ogólne wrażenie. Teraz wyglądam na tylko trochę chorą.

Wstawiam wodę na kawę i zjadam jogurt. Kiedy po kuchni rozlewa się przyjemny zapach kofeiny, w przejściu staje mama. Sterczą jej włosy, powieki ma spuchnięte na tyle, że mocno opadają na oczy. Poszarzała na twarzy, jej wychudzone oblicze prezentuje się dwa razy gorzej. Koszula nocna wisi na jej sterczących barkach, a dłonie drżą od braku alkoholu. Patrzymy na siebie w milczeniu, aż ona otwiera usta, jednak unoszę dłoń, uciszając ją szybkim gestem.

- Nie chcę tego słuchać. A tym bardziej nie chcę go tu spotkać z samego rana - kręcę głową, rozczarowanie wypływa z moich ust i rozlewa się dookoła naszych stóp. Matka wbija spojrzenie w podłogę, jest jej wstyd, mnie też, za nią. Nie jestem w stanie jej współczuć, nie w tej chwili, gdy nie zaprzeczyła moim słowom, że niejaki Joe, nadal tu jest.

Przelewam ciemny napój do termosu i zostawiam zamyśloną rodzicielkę, razem z jedzącym psem i kotem. Wracam do pokoju, aby ciepło się ubrać, a do niewielkiego plecaczka pakuję termos, pieniądze i po chwili zastanowienia, z dna szafy wydzieram czarne rękawiczki z wyszytym moim nazwiskiem. Na szczęście.

Czas przewrócić kartkę i zacząć pisać nowy rozdział. Admirał będzie jego początkiem. Głęboki oddech i wychodzę z domu, kurczowo przyciskając czarny plecak do piersi.

Begin to LiveWhere stories live. Discover now