Rany, które się zabliźniają

40 3 0
                                    

Krążyłam po pokoju od dwóch godzin. To były najdłuższe dwie godziny mojego życia, a myślałam, że nic nie przebije jazdy śmieszko-busem. Jak widać jest to nawet całkiem możliwe. 

Jack chodził za mną krok w krok powtarzając słowa ''uspokój się'', a przemian z ''usiądź''. Kiedy zrozumiał że nie zrobię ani tego ani tego sam postanowił dać sobie spokój. Otulił mnie tylko kocem, a sam usiadł na kanapie obok Juliana i Spencera. Baker stała na korytarzu od dobrych kilku minut i rozpaczliwie próbowała przemówić komuś do rozsądku przez telefon. Większość lekarzy prowadzących znajdowała się w pokoju Edmunda gdzie mnie nie chcieli wpuszczać. Nikogo nie chcieli tam wpuszczać. Karetka przyjechała po godzinie aby pomóc doprowadzić Edmunda do jego normalnego stanu. Stracił dużo krwi i potrzebna była transfuzja krwi kroplówką. 

Kiedy okrążałam ten sam blat po raz setny popatrzyłam znowu na zegarek. Druga w nocy. Myślałam, że się rozryczę. Miałam dość. Byłam śpiąca, ale nie mogłam spać. Nie byłam już aż tak zestresowana, ale się trzęsłam. Czy to się kiedyś skończy?

Nagle drzwi od jego pokoju się otworzyły. Było to coś nietypowego bo nie otwierały się od dobrych paru godzin. Wyszedł z niego pierwszy mężczyzna w białym kitlu, który natychmiast zamknął za sobą drzwi żeby nic nie było widać nawet przez malutką szparkę. 

Spencer od razu wstał z kanapy i podał mężczyźnie dłoń. On ją uścisnął i podszedł do nas wszystkich. Jego spojrzenie nie mogło oznaczać nic dobrego.

-Przetoczyliśmy mu krew żeby organizm mógł wrócić do normalnego funkcjonowania.- zaczyna i patrzy się to na Spencera to na Juliana ale nie na mnie i Jacka.- Miał szczęście, że nie znaleziono go później. Źle by się to skończyło.

Julian chowa swoją twarz w dłoniach i głośno wypuszcza powietrze. Jego ręce są blade. Przez cały ten czas z nerwów ściskał w swojej lewej ręce czerwone gumowe serduszko dla choleryków. Wyżywał się na nim żeby wyładować cały swój stres i złość. 

Mi też by się to przydało. Chciałam się szarpać i krzyczeć. Krzyczeć na Edmunda. Chciałam wyłamać te cholerne drzwi, odgonić tych wszystkich aptekarzy w środku i wykrzyczeć mu w twarz jak bardzo nienawidzę go za to co próbował sobie zrobić. Ale to raczej by niczego nie polepszyło, więc siedziałam cicho.

Popatrzyłam na lekarza, który powoli i pewnie ściąga swoje białe rękawice.

-Unormowaliśmy puls, przez parę dni będzie musiał się trzymać specjalnej diety i nie wychodzić z łóżka.- Popatrzył na Spencera.- Ledwo zatamowaliśmy krwawienie z rąk. Trzeba będzie jeszcze przez jedną dobę zmieniać mu opatrunki. A te blizny...- wstrzymał oddech.- Tak szybko się nie zagoją. Jeśli w ogóle. 

Głośno przełknęłam ślinę. Bliny, miał tyle raz na rękach. Co on sobie zrobił?

-W jego dłoniach znaleźliśmy jeszcze odłamki szkła. Musieliśmy je wyciągnąć. Teraz jest jeszcze nieprzytomny.

-Jak to jest możliwe?- Jack po raz pierwszy od tak długiego czasu się odezwał.- Co mu się stało?

-Nasza podświadomość różnie reaguje na widok krwi, mój chłopcze.- Chwycił za swoją teczkę która leżała na kanapie.- Musiał źle się poczuć w trakcie i po prostu zemdlał, to się zdarza.- Wyciągnął ze środka papiery i podał je Spencerowi.- To się nie może powtórzyć. Macie go nie opuszczać nawet na krok. On nie może teraz zostawać sam. Tu masz wszystkie informacje potrzebne do jego kuracji.- Spencer chwycił cały stos papierów.- Co ma kiedy zażywać, w jakiej dawce jakie leki. A jeśli chodzi o kwestie prawne...- zaciął się i popatrzył ze współczuciem na Juliana.- Nie muszę zaliczać tego do próby samobójstwa gdybyż nie jest to jeszcze stu procentowo potwierdzone, ale niestety muszę to zgłosić psychologowi prowadzącemu. On już sam zadecyduje co z tym zrobić.

Jedna Biała RóżaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz