Rozdział 30

3.4K 324 75
                                    

Harry

-Jesteś pewny Harry? -Gemma położyła dłoń na moim ramieniu- Zayn może Cię zastąpić, a ty pójdziesz do domu, prawda Zayn?

-Tak, oczywiście. To nie jest najlepszy pomysł, żebyś przy tym był.

-Dam radę. -przełknąłem głośno ślinę, a moje ręce były spocone- Chcę ich zobaczyć. A to może być ostatni raz.

-W każdej chwili możesz iść do domu, a ja się tym zajmę, pamiętaj o tym.

-Dzięki Zayn, ale nie trzeba.

Wyszedłem przed główny budynek, by tam poczekać na ich przyjazd.

Sam nie wiedziałem co tak naprawdę czuję. Z jednej strony byłem szczęśliwy, że ich zobaczę. Będę mógł ponownie spojrzeć na tą piękną Omegę o ślicznych niebieskich oczach i uśmiechu, dzięki któremu każdy dzień stawał się piękniejszy.

Dodatkowo zobaczę mojego Tygrysia. Moje małe słoneczko z tymi jego pulchnymi policzkami, małym zadartym noskiem i oczami, które odziedziczył po tatusiu.

Za to z drugiej strony, byłem cholernie zły i smutny. Miałem świadomość, że to może być ostatni raz. Fakt, że będę musiał patrzeć na to jak szczęśliwą rodzinę tworzą Louis z Adamem, też nie był pocieszający.

Kurwa, może jednak nie dam rady? Zacząłem się zastanawiać, czy może jednak Gemma i Zayn nie mają racji, że może lepiej będzie, jeśli ich nie zobaczę i wrócę do domu, a wyjdę z niego dopiero jak oni opuszczą watahę.

Nie dane mi było jednak długo się zastanawiać, bo niedaleko mnie zaparkowało czarne BMW. To samo, którym przyjechał tu Adam po raz pierwszy.

Wpatrywałem się w samochód, czekając z zniecierpliwieniem na to, by ich zobaczyć. Nagle moje wcześniejsze obawy zniknęły, a moim jedynym celem było zobaczenie ich.

Najpierw wyszedł Adam, który siedział na miejscu pasażera. Od razu po nim wyszła Beta, która okazała się być kierowcą.

Blondyn zamiast pomóc Louis'owi, od razu ruszył w moją stronę.

-Przywódca jest w gabinecie- powiedziałem, zanim ten zdążył coś powiedzieć

-Dzięki.

Mężczyzna wszedł do środka, a ja ponownie spojrzałem w stronę samochodu. Shawn podszedł po tylnych drzwi, które otworzył i podał kluczyk siedzącemu tam, jak się domyśliłem, Louisowi.

Brunet odszedł w stronę gabinetu Nialla, a ja dopiero teraz mogłem spojrzeć na szatyna, który wyszedł z pojazdu. Wyglądał na zmęczonego. Jego oczy były mocno podkrążone, a włosy roztrzepane.

Na jego twarzy nie gościł dobrze znany mi uśmiech. Ten widok sprawiał, że czułem ukłucie w serce. On cierpiał i to było widoczne. Nie wiem dlaczego cierpiał, ale tak było.

Chłopak obszedł samochód dookoła, by w następnej chwili wyciągnąć stamtąd Jeana. Maluch głośno płakał, a ja instynktownie zacząłem iść w ich stronę, by go uspokoić. Dopiero po chwili się ogarnąłem i zatrzymałem.

Chłopiec nadal płacząc wtulił się w Louisa, który coś do niego mówił, ale nie byłem w stanie usłyszeć co.

Gdy dwójka zaczęła zmierzać w moją stronę, moje serce zaczęło bić szybciej. Zacząłem panikować, gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały.

-Cześć. -powiedział słabym głosem, a ja przełknąłem głośno ślinę

-Cześć.

Jean spojrzał w moją stronę, a jego płacz nagle się urwał. Jego policzki były mocno zarumienione oraz mokre od łez, a oczy zaczerwienione. Uśmiechnąłem się do niego słabo, a ten zaczął się wyrywać z uścisku Louisa.

coronet of flowers || larry stylinson (ziam) ✔Where stories live. Discover now