XXXVI

492 54 3
                                    

* Lance pov. M.9

Pokój przeszył mój krzyk.
- Keith, nienawidzę Cię, jeszcze raz mnie dotkniesz to obiecuję, że Cię zabiję! - Wrzasnąłem, mocniej zaciskając palce na dłoni chłopaka.
Ten pisnął, prostując palce pod wpływem nacisku.
- NIENAWIDZĘ CIĘ! KURWA, NIENAWIDZĘ!  - Wrzasnąłem, wyginając plecy w łuk.
- Oddychaj skarbie, jeszcze troszkę - Powiedział mój mąż , kładąc wolną dłoń na moim brzuchu.
Trwało to już trzecią godzinę.
Byłem wyczerpany, obolały i ledwo co mogłem normalnie oddychać.
- Już prawie.. - Poinformowała Alicia, patrząc na Keitha.
- Nghhh... - Jęknąłem, patrząc na niego zaszklonymi oczami.
Ten schylił się, przyciskając swoje wargi do mojego czoła pokrytego kroplami potu.
Ponownie ścisnąłem dłoń czarnowłosego, pojękując z bólu.
- Lance, teraz! Mocno! - Krzyknęła mama, rozkładając szerzej moje nogi.
( Jesu skąd ja to wzięłam *-* )
Zacisnąłem mocno oczy, skupiając się na ciepłej dłoni Keitha gładzącej moją.
Nagle moje całe, wyczerpane ciało  przeszył okropny ból.
Po moim czerwonym policzku spłynęła zimna łza.
Bezwładnie położyłem głowę na poduszkach, ciężko oddychając.

Wtem pomieszczenie przeszył płacz dziecka.
Otworzyłem lekko oczy, zamglonym wzrokiem patrząc na sylwetkę mojego męża.
Podszedł do mnie, a na złożonych rękach trzymał jakieś zawiniątko, które właśnie otwierało błękitne oczka.
- Cz-Cześć kochanie... - Szepnąłem, wyciągając dłonie po malucha.
Ułożyłem moje dziecko wygodnie w swoich ramionach. - Moja maleńka.
Szepnąłem, leciutko muskając jej rączkę palcem wskazującym.
- Spisałeś się.. - Wyszeptał Keith, kucając obok nas. - Oboje się spisaliście.

* Cztery dni później *

- O mój Boże, jaka ona jest śliczna! - Krzyknął Shiro, dosłownie wyciągając  mi Nicolę z ramion. - Już wam jej nie oddam.
Zaśmiałem się, chowają dłonie moich wymęczonych rąk do kieszeni bluzy.
- Oho, nie wiem czy Keith odda ją po dobroci, chociaż gdyby to on musiał wstawać po pięćdziesiąt razy w nocy żeby ją usypiać i karmić, to siłą by Ci ją ściskał. - Powiedziałem, po czym odwróciłem się w stronę salonu.
- Keith, idę na miasto z Pidge!
- Jak to na miasto z Pidge?! Ja nie mam pojęcia jak karmić takiego bobasa!
Rzuciłem białogrzywemu przelotne spojrzenie.
- Spoko, ja ją nakarmię i położę spać - Mruknął Shiro, odchodząc z małą w ramionach.
- Pidge! Jedziemy!

- Powinna już tutaj być. - Mruknęła Katie, siadając na betonowym murku oddzielającym ulicę od plaży.
- Jeszcze 10 minut, na pewno się zjawi. - Powiedziałem, wpatrując się uważnie w tłum. - Pozatym jest w zupełnie nowym miejscu, zrozum jej sytuację.
- Oj weź jej tak nie broń, bo jako matka to się nie spisała ani troszkę. - Warknęła dziewczyna.
- Idź kup nam coś do picia, zamiast marudzić!
- Emm... Lance?
Słysząc melodyjny, cichy głos, odwróciłem głowę w stronę źródła dźwięku.
- Nicola? - Zapytała Pidge, podchodząc do kobiety.
- Tak, jestem Nicola Kogane. Mama Keitha.

Pani Kogane miała na oko 44 lata, długie, kruczo-czarne oczy i fiołkowe tęczówki. Była dość wysoką i szczupłą kobietą o stosunkowo dużych zaokrągleniach i delikatnych rysach twarzy.
- Więc jestem prezentem na urodziny od Ciebie dla Keitha?
- Tak. - Powiedziałem, kończąc opowieść o moim planie.
- Cieszę się że w końcu go zobaczę. Ostatni raz widziałam mojego synka kiedy miał zaledwie miesiąc... - Szepnęła, uśmiechając się.
- Ponadto, jest Pani babcią. - Wtrąciła Pidge, w końcu odsysając się od słomki kolorowego shake'a.
- Babcią? Ale przecież...
- To długa historia.
- Spokojnie, mamy czas.




Born To Be Free ||Klance||Where stories live. Discover now