4.

646 50 11
                                    

Po skończonym śniadaniu szepnęłam słówko do Jane i zabrałam ją na spacer wokół domu. Dzięki temu mogłam z nią szczerze porozmawiać w cztery oczy, no i przy okazji poznawałam teren naszego majątku, który powinnam znać przecież na pamięć. To nie było takie trudne, lecz nie chciałam przecież mówić Jane całej prawdy. W tym faktu iż nie wiem gdzie mieszkam!

- O czym chciałaś porozmawiać Lizzie? - zapytała Jane, która naprawdę wyglądała jak anioł.

Serio, była piękna. Piękniejsza niż te instagramowe plastiki, które teraz są okazem atrakcyjności w mediach. Uroda Jane była eteryczna, delikatna, lecz miała w sobie coś, co mogło pociągać mężczyzn. I na pewno tak było. Wystarczyło spojrzeć na jej jasną skórę, blond loki w kolorze słońca czy duże zjawiskowe oczy, które obrysowane były linią długich i czarnych rzęs. Była zdumiewająca. Austen nie przesadziła pisząc o jej urodzie same pozytywy. Możecie mi wierzyć.

No cóż, chyba jednak za długo zachwycałam się jej urodą, bo zaczęła machać mi dłonią przed twarzą. Otrząsnęłam się i zamrugałam kilka razy, powracając do rzeczywistości. No, bynajmniej nie tej mojej. Spojrzałam jej w oczy i zmarszczyłam brwi.

- Jak myślisz, Jane, jaki jest pan Bingley? Matka zaraz dostanie zawału. Zachowuje się jakby dostała z tysiąc folołersów na twitterze - powiedziałam, nie zastanawiając się nad tym, co mówię. Jane za to zmarszczyła brwi, więc zaalarmowana swoim niedpowiednim doborem słów, pospieszyłam z wyjaśnieniem.

- Miałam na myśli, iż... e... nasza matka wyraża nadmierne... podniecenie na myśl o nowym sąsiedzie - mruknęłam, jakoś wychodząc ze zbliżających się opałów. Muszę bardziej uważać na to, co mówię. Jeśli zdarzy mi się taka gafa przy Darcym to mogę się pożegnać z happy endem.

Jane spojrzała na mnie ze zdziwieniem ale nie skomentowała tego, co powiedziałam. Naprawdę mi ulżyło. Nie wiedziałabym nawet jak jej wyjaśnić kim jest folołer lub co to twitter.

- Nie mam pojęcia, Lizzie. Myślę iż, musi być prawdziwym dżentelmenem godnym swego majątku, co nie jest takie złe - zażartowała. - Lecz jeśli okaże się nieprzyjemnym, gburowatym i aroganckim człowiekiem, to również nie będę rozpaczać - powiedziała, a ja się zaśmiałam lekko, biorąc ją pod ramię i obchodząc dom z drugiej strony.

- Bal w Meryton będzie dużym wydarzeniem dzięki jego obecności. Musisz ubrać się w naszą najpiękniejszą suknię. Jestem pewna, iż wszystkich olśnisz swą urodą, nie wyłączając pana Bingleya - powiedziałam, przekonana o tym bardziej niż mogła sądzić.

Jane uśmiechnęła się skromnie i dotknęła mojej dłoni z wdzięcznością.

- Od kiedy jesteś taką optymistką, Lizzie? - zapytała z uśmiechem, prowadząc mnie do ogrodu.

Wzruszyłam ramionami, z zainteresowaniem spoglądając na kwiaty. Ogród nie był duży i sąsiadował z sadem sir Williama Lucasa, jak zdążyłam się dowiedzieć, lecz wyglądał na zadbany.

Przeszłyśmy przez metalową furtkę, idąc ścieżką wypieloną z chwastów, które gdzieniegdzie porastały jeszcze kamienne kawały rozsypanej starej ławki, leżące po obu jej stronach. Po tej stronie ogrodu, tuż przy murku ciągnącym się na lewo i prawo od furtki, rósł żywopłot, który już miał prawie metr wysokości. Murek zakręcał niedaleko po obu stronach, sprawiając, iż ogród tworzył kształt prostokąta, a każdy jego róg porastały czerwone krzaki róż. Środkowy plac zajmowała skromna altanka o trzech kolumnach z winoroślą oplecioną wokół nich, a resztę trawiastego posłania pokrywały rządki kolorowych kwiatów i roślin ozdobnych. Ten zakątek był niezaprzeczalnie jednym z piękniejszych i bardziej zadbanych miejsc, aby nie powiedzieć jedynym wartym zachwytu, na terenie posiadłości Bennetów.

Być Elizabeth | Duma I Uprzedzenie Inna HistoriaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora